WYRÓŻNIENIE – EPITAFIUM?                      (Stefan Sękowski zmarł 24 maja 2014) 

**ostatnia aktualizacja 27.05.2014**

Otrzymałem zaproszenie do Warszawy, na ogłoszenie wyników konkursu popularyzatorów nauki, organizowanego przez PAP i Min. Nauki i Szkoln. Wyższego, 5 grudnia 2012.

 

 

W kategorii prezentacji wręczono mi jako pierwszemu w tej grupie, szklaną statuetkę wyróżnienia (bardzo ciężką…). Odznaczony jak zwykle nie umiał powstrzymać się od skorzystania z mikrofonu aby dać upust swoim zadawnionym żalom.

-no, to teraz jednak powiem wszystko co myślę…

-nieatrakcyjny sposób nauczania chemii w szkołach i uniwersytetach woła o pomstę do nieba…

-odznaczony nie powstrzymał się od wygrażania palcem (to o Was mówię, Kochani)…

-a również szydził z dobrego samopoczucia środowiska PT Nauczycieli Akademickich Uniwersytetów…

-posługując się językiem nienawiści niedwuznacznie sugerował jak postępować z tymi wykładowcami, którzy nie przywiązują wagi do atrakcyjności wykładu

-ale zostało to przyjęte ze zrozumieniem i pobłażaniem, czyli potraktowano go jako nieszkodliwca

  

 

Nieco poważniej - bo jednak nie było aż tak bardzo dramatycznie: podkoloryzowałem znacznie opisy zdjęć. We wstępie Organizatorzy sugerowali konieczność zaangażowania doktorantów (?...) w ideę popularyzacji nauki. Odpowiedziałem, że przede wszystkim powinno dotyczyć to wykładowców uniwersyteckich. Bo sposób prowadzenia wykładów kursowych z chemii (bez demonstracji) jest niedopuszczalnie nieatrakcyjny (tu ktoś z sali zacytował: „sabotaż dydaktyczny”). Według mojego rozpoznania, na żadnym wydziale chemii żadnego polskiego uniwersytetu, na żadnym wykładzie w ciągu całego toku studiów nie są prowadzone systematyczne demonstracje. Nie interesują się tym Komisje Akredytacyjne. Tak kształcimy nauczycieli chemii. Czasem nie umiem pozbyć się wrażenia, że pełnię dwuznaczną rolę listka figowego…

 

Pani Minister Szkolnictwa nie uczestniczyła już w tej części spotkania (kobiece przeczucie?).

 

 

Teraz już całkiem poważnie i mniej optymistycznie...

 

Obecnie kończę swoją działalność, za półtora roku. Nie udało mi się nakłonić kogokolwiek z mojego środowiska do takiego uatrakcyjnienia wykładów kursowych; bezskutecznie od wielu lat proponowałem swoją pomoc. Nie będzie już możliwe przekazanie tego następcy (zbyt mało czasu pozostało, zresztą brak takiego chętnego); również studenci nie okazują zainteresowania taką formą działania. Stąd powinna być zrozumiała mało optymistyczna nuta tego epitafium. Przy całym wsparciu i życzliwości Władz Wydziału zauważanej i docenianej od lat, trudno administracyjnie wymusić zmiany, które nie są rozumiane przez (nie)zainteresowanych.

 

Skorzystałem z okazji, i w Warszawie umówiłem się na spotkanie i dłuższą rozmowę z Panem  Stefanem Sękowskim  i Jego żoną Aleksandrą, legendarnym autorem serii 14 popularnych książek o eksperymentach chemicznych. Zapisał także wspaniałą kartę w działalności wojennej i powojennej.

 

 

http://chemfan.pg.gda.pl/Publikacje/SylwS.html

http://chemfan.pg.gda.pl/Publikacje/WywiadS.html

Młodym czytelnikom wyjaśniam, że lektura tych książek była inspiracją do zainteresowania chemią dwóch pokoleń chemików. Książki nie były wznawiane od 1990, i dostępne są tylko w antykwariatach. Pan Sękowski miał (w momencie rozmowy) 87 lat i był w doskonałej kondycji fizycznej i psychicznej; wywiad filmowy:

http://chemfan.pg.gda.pl/Publikacje/Wywiad_Stefan_Sekowski_04_12_2012.html

Ponieważ pliki (mimo kiepskiej jakości nagrania) są duże, jak zwykle najwygodniej jest kliknąć prawą myszą na poniższe linki:  zapisz element docelowy jako...
Wywiad ze Stefanem Sękowskim, cz. 1 (avi, ok. 84 MB)

Wywiad ze Stefanem Sękowskim, cz. 2 (avi, ok. 245 MB)

 

**

W następnym roku zgłosiłem oczywiście kandydaturę Pana Stefana Sękowskiego do odznaczenia. Jury odznaczenia firmowanego przez  PAP i Min. Szkolnictwa Wyższego nie uznało tego za wystarczające i wyróżniło organizację propagującą chemię dla dzieci, działającą od zaledwie paru lat.

Komentarze można przeczytać tu:

https://lists.man.lodz.pl/pipermail/chemfan/2014/01/msg00038.html

https://lists.man.lodz.pl/pipermail/chemfan/2014/01/msg00032.html

Przyłączyłem się do tych opinii.

Ostatnio preferuje się działania przyciągające widownię balonikami, cukierkami i koszulkami… Podobnie staje się z strukturą wydziałów chemii wyższych uczelni. Merytoryczne wartości traktowane są marginalnie.

Tamto pominięcie wywołało spontaniczną reakcję chemików (ChemFan) zajmujących się popularyzacją, w postaci listu zaadresowanego do Pana Sękowskiego.

 

PODZIĘKOWANIE

Szanowny Panie Stefanie!

Pomimo iż wiele lat minęło od wydania ostatniej książki z serii "Chemia dla Ciebie", wpływ Pańskiej działalności popularyzatorskiej można obserwować nadal. My, podpisani pod tym listem, wspominamy z nostalgią czasy, kiedy z wypiekami na twarzy czytaliśmy Pańskie książki, aby następnie we własnym, skromnym laboratorium wyruszyć w krainę chemii, mając Pana za przewodnika.

Wiele lat minęło i wiele osób pod wpływem Pańskiej działalności zostało chemikami, wybierając szkoły i wyższe uczelnie o profilu chemicznym. Bez Pana nie zaspokoilibyśmy należycie swej ciekawości i zapału do eksperymentów, a kto wie - może niektórzy z nas w ogóle nie zostaliby chemikami, gdyby nie inspiracja Pańskimi książkami czy artykułami w Młodym Techniku.

Chcielibyśmy wyrazić najgłębszą wdzięczność i uznanie dla Pana za wieloletnią pracę na rzecz popularyzacji chemii. Pański unikalny dorobek budzi podziw, który trudno opisać słowami. Za wszystkie dobre rady i cierpliwe objaśnienia, za to, że był Pan naszym najlepszym nauczycielem chemii - dziękujemy.

Serdecznie życzymy Szanownemu Panu dobrego zdrowia na dalsze lata życia.

 

Pan Stefan Sękowski zmarł 24 maja 2014 w wieku 89 lat.

Chciałoby się sparafrazować powiedzenie „spieszcie się doceniać ludzi, bo tak szybko odchodzą…”.

 

**

 

 

 

 

 

Niedawno poproszony zostałem przez redakcję jednego z czasopism o uwagi, których fragmenty załączam; wywiad właśnie ukazał się w Chemiku (CHEMIK 2012, 66, 12, 1366-1369). Niżej wersja zawierająca dodatkowe dwa-trzy zdania.

 

 

Rozmowa z dr Tomaszem PLUCIŃSKIM - pracownikiem Zakładu Dydaktyki Chemii Wydziału Chemii Uniwersytetu Gdańskiego, zaangażowanym w popularyzację nauki niemal od zawsze.

 

Jest Pan inicjatorem wielu działań popularno-naukowych. Szeroko znane są prowadzone przez Pana pokazy atrakcyjnych i mało znanych eksperymentów chemicznych, a Pana książka „Doświadczenia chemiczne” stanowi dla wielu chemików źródło inspiracji. Bardzo cieszymy się, że możemy gościć tak znanego i lubianego popularyzatora chemii. Z których dokonań jest Pan najbardziej dumny? 

Po pierwsze: mam poczucie skali. Ja jestem także z pokolenia wykształconego na literaturze Stefana Sękowskiego. Bardzo interesujący człowiek o barwnej przeszłości, nieocenionych zasług popularyzatorskich, wart przeprowadzenia wywiadu. Drugą postacią jest Wiktor Niedzicki; dalej nieco więcej o jego programie Laboratorium.

Wracając do mnie: skąd pomysły? Pochodzę z czasów, gdy pierwszym etapem kariery dydaktycznej był asystent-stażysta. Wtedy zachęcono mnie do literatury nieco bardziej zaawansowanej: znakomicie redagowanego Journal of Chemical Education. W ciągu dwóch lat przewertowałem w weekendy wszystkie dostępne roczniki robiąc kopie artykułów, które mogły mi się w przyszłości przydać w dydaktyce. Jest tych odbitek kilka kilogramów… A wśród nich mnóstwo opisów eksperymentów chemicznych. Trzeba było wiele z nich zaadoptować do naszych warunków, zmodyfikować. A wreszcie było to wyzwaniem do wymyślenia czegoś nowego. Najbardziej jestem dumny z przybliżenia rzeczy naprawdę trudnych - dla mało przygotowanego audytorium. Zjawiska samoorganizacji (reakcje oscylacyjne, wędrujące kolorowe fale reaktywności chemicznej) z wprowadzeniem w nieprawdopodobny świat „głęboko niezrównoważonych” stanów termodynamiki nieliniowej. I zaskakujące analogie do zachowania zbiorowisk ludzkich w stanie stresu. Większość tych przemyśleń umieściłem na swojej stronie www - i zachęcam do poszukania na niej opisywanych w tym wywiadzie tematów, które sygnalizuję dalej tylko hasłowo.  http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/

 

Braki w podstawach chemii są tak powszechne, a metody książkowe tak abstrakcyjne i zniechęcające, że ze szczególnym upodobaniem (a może rozpaczą) posługuję się modelami fizycznymi. Ulubionym moim wynalazkiem dydaktycznym są śruby i nakrętki. Posługując się garstką śrub i nakrętek można przedszkolakom wytłumaczyć ideę wprowadzenia pojęcia mola i podstaw stechiometrii chemicznej. A typową podręcznikową definicją jest: mol jest to jednostka liczności materii [---] tyle ile zawarte jest w 12 g izotopu węgla C12. Nie tłumaczy się co to za dziwo: owa liczność materii. A słowo izotop wywołuje skojarzenie z bombą atomową… Nakaz nauczenia się na pamięć takiej niezrozumiałej regułki, i dziesiątków innych kończy się znienawidzeniem chemii do końca życia. A przecież można to pokazać na modelu śrub i nakrętek. Wszystko staje się zrozumiałe i właściwie nie trzeba się niczego uczyć na pamięć… Uruchamia się w ten sposób wyobraźnię; tego nie zdziałają literki wykutego wzoru matematycznego. Dopiero na przykładzie śruby z nakrętką po wielu latach nareszcie zrozumiałem dlaczego roztwór enancjomeru skręca płaszczyznę światła spolaryzowanego pomimo, że poszczególne cząsteczki mają przypadkowe ułożenia, których wypadkowa jest równa zero. Wreszcie wygoda w posługiwaniu się wyłącznie prawoskrętnymi śrubami i nakrętkami tłumaczy sensowność faktu homochiralności w świecie żywym.

 

Działem chemii jakoś powszechnie omijanym jest elektrochemia. A jest to dział wyjątkowo atrakcyjny podczas chemicznych pokazów. Naprawdę skomplikowane procesy można pokazać w wyjątkowo klarowny sposób. Na marginesie: ogromnie gorszący jest fakt, że znaczna część chemików nie potrafi poprawnie zdefiniować, na czym polega elektroliza (działając w stanie rozpaczy posługuję się tu analogią do współpracy kaczuszek ułatwiających kurczątkom przepłynięcie na drugi brzeg strumienia. Kurczątka to elektrony…).

 

Wiele prostych i oczywistych pokazów można prezentować w sposób zaskakujący dla zaawansowanych chemików. Chociażby to, że do wykrywania kwasów (nawet skrajnie słabych!) właściwym odczynnikiem jest fenoloftaleina, a nie oranż metylowy (sic!). Dlaczego 90% chemików o tym nie wie? I przykład chemicznej zabawki: niebieski atrament znikający po polaniu koszuli…

 

Podczas pokazu ważne jest utrzymanie napięcia intelektualnego audytorium. Trochę jak w teatrze (niestety większość wykładowców tego nie docenia). Znakomicie rolę tę pełni posługiwanie się paradoksem. Sugeruję jakąś ogólną prawidłowość, mówię co będę robił, widzowie oczekują efektu. A rezultat jest zaskakująco inny. Wtedy sami domagają się wyjaśnienia. Nie lubię prowadzić spotkań w rodzaju „dwie godziny atrakcyjnych pokazów chemicznych”. Bo w takim rozgardiaszu nic nie można dobrze wyjaśnić i pożytek dydaktyczny jest znikomy; pozostaje tylko wątpliwy efekt sztuczek cyrkowych. Kolejność: pokaz i wyjaśnienie - może być dowolna. Ale oba elementy muszą być prezentowane. Szumnie zapowiadane „spotkanie z chemią”: wielkie audytorium, dwa ekrany, kamera, nagłośnienie hałaśliwą muzyką (?), krząta się przy stole kilka osób, coś się od czasu do czasu dzieje, bez słowa wyjaśnienia. Zabrakło osoby prowadzącej, mającej coś do powiedzenia i prowokacji intelektualnej. Efekt zerowy. Tak nie można.

 

Ukochaną moją reakcją jest reakcja zegarowa Landolta. Bardzo prosta w przygotowaniu, ze skomplikowanym przebiegiem sprzężonych reakcji następczych, z bardzo nietypową kinetyką autokatalizy i nieprawdopodobnie wielką raptownością powstania barwnego efektu końcowego. Do opisanych wcześniej trzech wersji dodałem ponad 20 barwnych „wariacji na temat Landolta”. Najbardziej dumny jestem z „Landolta w galarecie” oraz „zaćmienia słońca Landolta”.

Wreszcie zaproponowałem reakcję „wytrysk Ludwika” kojarzoną jakoś z moimi występami. Miesza się w małej kolbce miarowej dwa bezbarwne roztwory. Przez pół minuty nie dzieje się nic, potem w ułamku sekundy wytrysk piany ląduje na suficie. Nie zdarzyło mi się spotkać sali wykładowej, której sufit byłby zbyt wysoko. A wygląd sufitu na sali wykładowej świadczy o jakości wykładanej tu chemii. Nietknięty sufit daje złe świadectwo atrakcyjności prowadzonych zajęć z chemii.

 

Tematem fascynującym młodzież są reakcje wybuchowe. Poświęcam temu sporo czasu, wskazując typowe dla młodych pirotechników błędy (które zresztą sam kiedyś popełniałem, bo w tamtych czasach wszyscy dydaktycy unikali jak ognia podobnych tematów). Myślę, że udało mi się w ten sposób zapobiec chociaż kilku głupim wypadkom młodych chemików, zakończonych kalectwem…

 

A wreszcie, pamiętając co kiedyś budziło u mnie odruch niechęci, zająłem się logarytmami i rachunkiem różniczkowym. Bo matematycy robią to w sposób wyjątkowo abstrakcyjny i zniechęcający. Kiedyś pokazałem studentce, jaka jest zasada mnożenia i dzielenia przy posługiwaniu się suwakiem logarytmicznym. Zamiast mnożenia i dzielenia dodaje się lub odejmuje mechanicznie odcinki linijek w skali logarytmicznej. Jej reakcja: „kapitalne!”. Ścisnęło mnie wtedy za gardło - a więc nawet logarytmami można kogoś zafascynować? Zależy jak się to robi.

 

Dawne podręczniki były wielkimi zbiorami faktów; podręcznik Fieserów Chemii Organicznej z lat 60. ub. w. zawierał ponad 1400 stron drukowanych na prześwitującej bibułce. Potem zapanowała moda na opracowania syntetyczne zawierające właściwie tylko ogólne prawidłowości. Ale właśnie w owych starych wydaniach można było znaleźć istne perełki. W reakcji formaliny z perhydrolem w zasadowym środowisku wydzielają się znaczne ilości gazowego wodoru (!). Skąd wodór; jak zapisać równanie reakcji? Był to długi proces dojrzewania we mnie przekonania, że najbardziej sensowną procedurą zapisywania równań reakcji, jest procedura algebraiczna… Jej analiza może być fascynującą przygodą, poświęciłem temu kilkudziesięciostronicowe opracowanie oraz dwugodzinny pokaz doświadczeń. Algebra zamiast chemii?

 

Skutki propagowania chemii bywają zaskakujące. Po wiadomościach wieczornych pobiegłem kiedyś co tchu do pracy (w domu nie mam Netu; chcę chociaż tam zachować lenistwo i wolność). Podano informację o zatrzymaniu szajki oszustów sprzedających mosiężne jednocentówki jako złote… Na pytania o źródło pomysłu zapewne odpowiedzieli „ze strony www pana Plucińskiego”. Pobiegłem zatem zmienić tytuł „złote i srebrne monety – z miedzianych” na: „złociste” i „srebrzyste”. Efektowny przykład zjawiska nadnapięcia osadzania cynku na miedzi… A alchemicy wiedzieli, że za zdradzanie tajemnicy transmutacji ma się kłopoty!

Najbardziej cenionymi działami chemii są demonstracje z fotochemii, elektrochemii i nietypowej kinetyki chemicznej.

 

Co według Pana najskuteczniej zachęca społeczeństwo do poznawania nauk ścisłych? Jakie rodzaje działań mają największe szanse na powodzenie? 

Społeczeństwo trudno już teraz zainteresować czymkolwiek poza serialami i żałosnymi programami nie wiedzieć czemu nazywanymi kabaretowymi. Bo zostało zdeprecjonowane propozycjami „w dół”. Raczej trzeba robić to wcześniej, z młodzieżą - czym skorupka za młodu nasiąknie…

 

Żarliwie bronił Pan programu telewizyjnego pt. „Laboratorium”, gdy podejmowano decyzję o zdjęciu go z anteny. Dlaczego? Przewrotnie zapytam, czy takie programy są naprawdę potrzebne? Czy nauka może dobrze prezentować się w mediach?

To był program naprawdę robiony z polotem. Pamiętam jeszcze dawniejszy cykl „Sonda”. Teraz po skasowaniu „Laboratorium” nadawane są importowane błyszczące składanki. Ale jakoś trudno mi zafascynować się dziś np. precyzyjnym filmem o produkcji i polerowaniu noży kuchennych. Perfekcyjna technika filmowa i nic ponadto. Żadnej refleksji, żadnej fascynacji, miałkie problemy codzienne. Bo liczy się także osobowość twórcy. Andrzej Kurek i Zdzisław Kamiński w „Sondzie” stale konfrontowali dwie postawy optymizmu i pesymizmu, przyciągali osobowością. Wiktor Niedzicki miał wyjątkowy talent przekazywania pasji poznawczej; do tego perfekcyjnie przygotowywał stronę wizualną. I miał nadzwyczajną kulturę słowa. To wszystko nie pasowało do realiów miałkości TVP. Ale wydaje mi się, że to raczej osoby odpowiedzialne za profil, misję i poziom TVPublicznej (!) kompletnie nie dorosły do roli decydentów tak ważnego medium.  Na razie nie mogę im wybaczyć, że zniszczyli coś tak ważnego, jak ambitne poczucie humoru. Mam na myśli debilskie programy nie wiedzieć czemu nazywane kabaretowymi, zalewające teraz TVP.

 

Wiele osób przyznaje, że chemia nie była ich ulubionym przedmiotem w szkole, że mieli ogromny problem ze zrozumieniem tego przedmiotu. Czy Pana zdaniem, chemia jest rzeczywiście tak trudną nauką? Czy każdego można nauczyć podstaw chemii? Jak się za to zabrać? 

E tam… Chemia  i matematyka są najbardziej znienawidzonymi przedmiotami szkolnymi. No, ale jeśli nauczanie chemii sprowadza się do wkuwania niezrozumiałych regułek, nie sięga się do analogii i modeli fizycznych, nie pokazuje się ani jednego doświadczenia?

 

Do tego dochodzi demoralizacja. Ponad 20 trudnych lat temu, na spotkaniu z młodzieżą w Częstochowie, Papież podał prostą prośbę: „musicie od siebie wymagać, nawet gdy inni od Was nie będą wymagać”. Teraz zastąpiono je hasłem „róbta co chceta” (a w domyślności: „jak nie chceta, to nic nie róbta”). Jedna z partii politycznych w obietnicy wyborczej zobowiązała się do likwidacji matury z matematyki i po wygranych wyborach obietnicy dotrzymała… Po zapowiedzi przywrócenia matematyki na maturze jedna z wpływowych osób utrzymywała, że współczesna młodzież ma „zdiagnozowaną niemożność” przyswojenia materiału z matematyki. Czyli, że młodzież jest niepełnosprawna intelektualnie. Zamiast stanąć przed Trybunałem Stanu, dostała do ręki resort Edukacji. W TVP do dobrego tonu należy jeśli znane i wpływowe osoby chwalą się publicznie, że z matematyki i chemii miały w szkole zawsze dwóje. To wszystko właśnie nazywam demoralizacją. Młodzież straszy się matematyką, fizyką i chemią, zmusza do zbyt wczesnego decydowania się na profil dalszego kształcenia. I jak dziwić się, że tak wielu maturzystów ląduje na studiach humanistycznych, gwarantując zwiększanie rzeszy bezrobotnych magistrów? Wielką pozytywną rolę powinni odgrywać nauczyciele chemii zarażeni pasją chemii. Takich nauczycieli powinny kształcić uniwersytety.

Po pierwsze: zaciekawić!  (Leonardo da Vinci) (po drugie: nie zanudzić...  tpl)

Ja przez wiele lat prowadziłem zajęcia z chemii dla kierunku Biologia. I musiałem przełamywać ową barierę niechęci. Zaczynałem od „wyprostowania” błędów podręcznikowych. Przede wszystkim sięgając do najprostszych analogii i związków z życiem codziennym. Przyjąłem też zasadę, że na każdy wykład zabieram coś widowiskowego do pokazania, starając się aby miało to związek z omawianym materiałem. Nie nauczyłem ich pewnie chemii, nie było też możliwe spełnienie minimum programowego; ale myślę, że zmienili zdanie o chemii jako nudnym i abstrakcyjnym dziale wiedzy. Niekiedy wykład można zmienić trochę w teatr. We wstępie do kinetyki posługiwałem się „kijem dydaktycznym”. Podczas przerwy, w środkowym przejściu sali zawieszałem poziomo, na wysokości ¾ m kij z napisem ”to jest model Energii Aktywacji”. I prosiłem, aby obserwować zachowanie osób powracających na drugą godzinę wykładu. Od czego zależy procent studentów decydujących się na przeskoczenie poprzeczki, a nie na obchodzenie niespodziewanej przeszkody dłuższą drogą? To właśnie jest wytłumaczenie, dlaczego niektóre reakcje są powolne, a także jednego z mechanizmów katalizy. Tak, jest to trochę widowisko, ale będzie im łatwiej zapamiętać tę analogię, niż niepotrzebnie wykuć wzór Arrheniusa. Wykład powinien być trochę teatrem, chociażby dlatego, że inaczej słuchacze zasną. A obniżanie poprzeczki sugerują nam zawsze Dziekani po pierwszym terminie egzaminu… Jest jednak pewien próg. Próg przyzwoitości. Próg ten został już dawno przekroczony; to już nie są studia wyższe…

 

Podczas wykładu trudno mi oprzeć się zaskakującym czasem skojarzeniom. Stan aromatyczny (pląsy sekstetu elektronów) jakoś kojarzy mi się z baletem lub ze zgranym chórem cerkiewnym. A tworzenie wiązania przez dwa elektrony o „maleńkiej różnicy” w postaci przyciągania różności spinowej, nieodparcie nasuwają analogię z seksem. Kiedy zauważyłem, że naturalną w chemii (i nie tylko) tendencją jest cecha „hetero” – któryś ze studentów poszedł na skargę do dziekana, że jestem homofobem. Znaleźliśmy jednak wspólny język. A w Europie Zachodniej można by za takie uwagi wylecieć z pracy. Ależ dziwny zrobił się ten świat…

 

A jak uczy się chemii na studiach? Czy wykłady dla studentów są połączone z demonstracjami doświadczeń chemicznych? Czy studenci mają okazję „pobawić” się chemią i przez to zrozumieć ją w kontekście innych nauk? Przecież chemia jest wszechobecna we współczesnej cywilizacji…

Chemia dla mnie jest materiałoznawstwem. Jak można uczyć materiałoznawstwa nie biorąc do ręki materiałów? Mottem na mojej stronie www jest: nauczanie chemii w szkole i na wyższej uczelni, posługując się jedynie kredą i tablicą - to zwykły sabotaż dydaktyczny!  (przyczyną jest lenistwo i/lub pycha dydaktyków). Próbowałem kiedyś przeprowadzić ankietę. Wynikałoby z niej, że na żadnym polskim uniwersytecie, na żadnym wykładzie w ciągu całego toku studiów nie pokazuje się regularnie żadnych eksperymentów… Interesujące, że na wielu politechnikach sytuacja jest znacznie lepsza. Na dodatek żadna Komisja Akredytacyjna nie zwraca na to uwagi. Skąd więc przyszli nauczyciele chemii mają znać sposoby atrakcyjnego przedstawiania chemii? Tak zamyka się błędne koło. Dla nauczycieli w szkołach mam pewne usprawiedliwienie: mają trudne warunki materiałowe, niechęć kierownictwa, ryzyko związane ze zdziczeniem uczniowskim. Ale dla nauczycieli akademickich mam tylko jedną diagnozę: lenistwo/pycha… Ta diagnoza nie przysparza mi nadmiernej sympatii w środowisku; ale tolerowany jestem po trosze jako listek figowy. Zarzuca mi się przesadę w tak ostrym formułowaniu: przecież mamy bogaty program ćwiczeń laboratoryjnych. Na ćwiczeniach laboratoryjnych prowadzi się z reguły żmudne i czasochłonne procedury. A atrakcyjność chemii należy wprowadzać pokazując krótkie barwne migawki trwające kilkanaście sekund – wraz z następującym koniecznie komentarzem. A na taki zbiór ciekawostek nie ma miejsca na dwugodzinnych ćwiczeniach studenckich. Natomiast właściwym miejscem jest właśnie wykład z chemii. Również chemii fizycznej, również analitycznej, również organicznej! Lenistwo i pycha… Studenci mogą „pobawić się” chemią chyba tylko w Kołach Chemików.

 

Czy Pana zdaniem dydaktyka w szkołach wyższych traktowana jest na równi z pracą badawczą? Czy taka równowaga jest w ogóle potrzebna i dlaczego? A może nie?

Oczywiście że nie jest równo traktowana. Ale wszyscy oficjele odpowiedzą jednak, że właśnie jest. I oczywiście taka równowaga nie jest potrzebna. Należałoby się zastanowić, czy nie lepszy byłby podział. Ja nie miałem nadmiernej chęci do pracy naukowej zakończonej publikacjami i awansami. Wielu zapalonych naukowców nie ma predyspozycji dydaktycznych. Dlaczego zmuszać ich do tego? Nie wykonają dobrze ani jednego, ani drugiego.

 

Fatalnym nadużyciem jest zmuszanie doktorantów do prowadzenia dydaktyki. Ma to cechy pracy niewolniczej; zmuszanie wbrew woli, zdolnościom i interesom grupy ludzi do wykonywania pracy za darmo, do której nie są przygotowani, a której często nie lubią. A przyczyna jest mało etyczna: pieniądze. Tanim kosztem odwala się znaczną część niechcianego „garbu” którym jest dydaktyka. Podstawy chemii na pierwszych latach studiów powinny być prowadzone przez szczególnie dobraną doświadczoną (rutynowaną!; rutyna jest jednym z zasadniczych wymagań) kadrę dydaktyczną. Bo braki i błędy dydaktyki na tym etapie, zawsze później będą  bardzo dokuczliwe.

 

Wygłaszany jest teatralny pogląd, że dobrym wykładowcą może być tylko dobry naukowiec. Trudno o większy fałsz. Wszystko zależy od poziomu przekazu. Ja mogę być tego przykładem. Oceniliście Państwo mnie jako dobrego dydaktyka, a badań naukowych nie prowadzę; na końcu wyjaśniam pokrótce dlaczego. Od dawna moi zwierzchnicy zrezygnowali ze zmuszania mnie do robienia naukowej kariery, i widomym znakiem jest nie całkiem żartobliwy tytuł którym się posługuję „dr niehab.” (niehabilitowalny).

 

Przy okazji traktowania dydaktyki: czy zauważyliście Państwo, że semestr nigdy nie trwa 15 tygodni? Inauguracje, Dni Rektorskie, Dziekańskie, święta. Najczęściej 12 tygodni; 20 % straty. Nie reagują na to ani władze uczelni, ani Komisje Akredytacyjne. Początek równi pochyłej łączę z wprowadzeniem Systemu Bolońskiego. Zaczęło się od reorganizacji czasu poszczególnych zajęć. Np. dawne półtoragodzinne ćwiczenia okrojono do jednej godziny. Dotychczasowego programu nie da się teraz wykonać, więc łączy się ćwiczenia w dwugodzinne bloki co dwa tygodnie. Ale teraz będzie to sześć tematów zamiast dawnych 14. Zapanował bałagan w systemie sekwencji zajęć. W połączeniu z katastrofalnym spadkiem wiedzy maturzystów, daje to materiał niewiele większy niż połowa programu studiów sprzed 20 lat. To już nie są studia wyższe, tylko zabiegi o wartość współczynnika scholaryzacji.

 

Słychać sporo goryczy w Pana wypowiedzi… A jednak jest Pan inicjatorem wielu działań popularno-naukowych. Czy popularyzacja nauki jest dla Pana zajęciem satysfakcjonującym? Czy może jakiś student przyznał kiedyś, że to właśnie Pana działalność zachęciła go do studiowania chemii?

To tak jak z każdą aktywnością; jeśli się to lubi, jeśli się to robi dobrze, jeśli jest zainteresowanie środowiska i od czasu do czasu ktoś nam mówi, że mu się to podobało (mój Boże – zwykła ludzka próżność!) – to oczywiście tak. No, jeszcze czasem za to płacą… Poważniej; rzeczywiście, od czasu do czasu słyszałem takie wyznanie; działa to niezmiernie mobilizująco. Pamiętajcie, aby to mówić innym, jeśli coś naprawdę doceniacie. Większa szansa, że nie zostanie to zaniechane.

Praktyka kursowych zajęć w szarej rzeczywistości maturzystów, w stanie szoku po-oświatowego, jest także szara. Niewiele więcej niż 10% audytorium przyswaja zadowalająco tok zajęć. Reszta będzie „przepychana” przez procedurę ocen. I należy się z tym pogodzić; nawet dla tych 10% audytorium warto się starać, aby zajęcia były wartościowe i atrakcyjne. Dlatego przyznaję się, że zdecydowanie wolę swoje zajęcia popularyzatorskie, niż zajęcia kursowe. Mimo, że te pierwsze są wielokrotnie bardziej żmudne w przygotowaniu i bardzo wyczerpujące. Po takich pokazach jestem kompletnie wypompowany, przez całą dobę! I bardzo to lubię! Teraz jestem emerytem, zatrudnionym na ½ etatu, coraz częściej jeżdżę z „posługą dydaktyczną” w teren, z wypakowanym plecakiem.

 

Popularyzacja wiedzy, to nie tylko przekaz pozytywny. Obowiązkiem jest sygnalizowanie nadużyć, mitów i błędów. Rozpowszechniło się mnóstwo szamańskich wręcz publikacji i reklam związanych z „cudowną wodą”. Na mojej stronie www poświęciłem temu dłuższe opracowanie wytykając szkodliwość wiary w cudowność takich produktów oraz błędów merytorycznych opisu. No i dostaję regularnie listy z wyzwiskami na mój brak otwarcia. A jak nie zareagować na sensacyjne tłumaczenie, że wybuchowe właściwości ulatniającego się metanu związane są z tym, że ZAWIERA on wodór?! Katalizator rozkładający w temperaturze pokojowej wodę, niezliczone perpetuum mobile itd., itp. … Ale czasem trafiamy na perełki: artykuł o silniku napędzanym wodą. Jest tego mnóstwo, ale ten jest inteligentnie złośliwy. Reaktor z wodą zasilany niewielkimi impulsami z akumulatora. Impulsy są o częstotliwości dokładnie takiej, jak własna częstotliwość drgań wiązań w cząsteczce wody. Wiemy, że huśtawkę (nawet ze słoniem) można dowolnie mocno rozbujać małym palcem. Tylko, że tych impulsów musi być dużo, a ich częstotliwość dokładnie zgrana z częstotliwością własną drgań huśtawki. I tak cząsteczki wody rozpadają się na mieszaninę wodoru i tlenu. Itd… No: gdzie błąd?

Innym kontrowersyjnym polem jest wszystko to, co dotyczy energetyki nuklearnej (jestem zdeklarowanym jej przeciwnikiem) oraz wydobycia gazu łupkowego. Deklarowanie się z krytyczną opinią w tej dziedzinie zaczyna być ryzykowne.

    Jakie jest Pana zdanie na temat kwartalnika CHEMIKlight, suplementu do miesięcznika CHEMIK nauka-technika-rynek? Czy zaciekawiły Pana opublikowane tam artykuły? Czy taka inicjatywa będzie cieszyć się Pana poparciem?

Ależ młodzi ludzie się tym zajęli. Miejsce, gdzie możecie publikować to co jest dla Was interesujące, a nie to, co jest zobowiązaniem z pracą zawodową. Życzę powodzenia i satysfakcji. Będę śledził.

 

 3 września 2012r.

 

 

 

dr Tomasz Pluciński

Zainteresowanie chemią od szkoły podstawowej. Studia skończone w 1969 (ależ ten czas poleciał…) na Politechnice Gdańskiej - technologia leków. Praca na Uniwersytecie Gdańskim: naukowo w chemii peptydów; dydaktycznie w chemii analitycznej. Praca naukowa była dla mnie niezbyt atrakcyjna: nie miałem zaufania do celowości prowadzonej pracy laboratoryjnej, wylewania odczynników do Bałtyku i do niepotrzebnego prowadzenia testów biologicznych. Do tego doszły zainteresowania uboczne: niezmiernie interesujący, trudny czas lat 80. ub. w. I pasje krajoznawcze. Trudno to pogodzić z siedzeniem w laboratorium i przygotowywaniem publikacji. Wreszcie władze zdecydowały, że nie będziemy się nawzajem niszczyć i zostałem St. Wykł. (niektórzy czytają ten skrót jako straszny wykładowca). W 1997 r. Adamantan wydał książkę „Doświadczenia Chemiczne”. Teraz nakład jest od dawna wyczerpany, piracka wersja dostępna na Chomiku. Należałoby przygotować drugie wydanie, bo przybyło mnóstwo nowego materiału i technik wizualnych. Ale nie dam się tak łatwo do tego zapędzić, bo wiem jaka to katorga. Od roku na emeryturze, zajmuję się w większym wymiarze popularyzacją chemii. Największą moją klęską jest to, że nie umiałem zachęcić do atrakcyjniejszego prowadzenia zajęć moich młodszych kolegów. Pomimo życzliwości Władz Wydziału.

Wspomniana książka, TV Edukacyjna nagrała wideo ok. 20 odcinków pokazów, ciągle prowadzony na UG cykl pokazów (zaczyna się jesienią), częste wyjazdy w teren, czasem za granicę. Strona www, która jednak jest dominowana przez krajoznawstwo.

 

 

Tomasz Pluciński
nowy adres:  tomasz.plucinski@ug.edu.pl 

F strona główna