POKAZY DOŚWIADCZEŃ CHEMICZNYCH

**ostatnia aktualizacja: 30.03.2005**

Doskonale znane jest powszechne przekonanie wśród uczniów oraz tych, którzy już skończyli edukację, że chemia jest dyscypliną nudną, trudną, i kompletnie nieatrakcyjną. Wszystkiego trzeba uczyć się na pamięć: wzorów, równań i reguł. A chemicznych obliczeń po prostu zrozumieć się nie da...

Jedną z przyczyn jest ulubiona przez większość nauczycieli chemii metoda dydaktyczna: proszę zapisać w zeszycie definicję "mol jest to [---]. Za tydzień zrobimy sprawdzian z nauczenia się tego na pamięć!". Uczniowie (niektórzy!) uczą się tego, ale i tak nie rozumieją, dlaczego taką wielkość wprowadzono... Proszę zrobić test wśród naszych magistrantów: ilu z nich potrafi przekonująco uzasadnić dlaczego w chemii stosuje się chętniej jednostki liczności (mole), niż jednostki masy (gramy)?

Drugą przyczyną jest prowadzenie zajęć z chemii wyłącznie "kredą na tablicy". W moim rozumieniu chemia jest w znacznej mierze po prostu materiałoznawstwem. Osoba, która nie potrafi powiedzieć, co interesującego i widowiskowego można zrobić z odczynnikami stojącymi na półce w ich laboratorium, nie jest chemikiem! (pewnie obrażą się tu teoretycy chemii kwantowej - trudno! A bycie chemikiem - to taki znowu wielki zaszczyt?). Nauczyciele w większości szkół nigdy nie ilustrują doświadczalnie podawanych przez siebie reguł, a uczniowie nigdy nie biorą do ręki probówki. Najczęściej nauczyciele usprawiedliwiają się brakiem wyposażenia sali lub brakiem środków finansowych. To nie jest prawda... Pierwszym powodem jest to, że nie wiedzą oni, co atrakcyjnego można pokazać uczniom aby chemia przestała być suchą abstrakcją. I nie wiedzą jeszcze, jak niewielkim kosztem można to uczynić. Ale przecież TO MY takich właśnie nauczycieli kształcimy! Być może jeszcze ważniejszą przyczyną jest to, że po prostu nic nikomu się nie chce...

Niestety, ten właśnie ostatni powód jest jest główną przyczyną dlaczego na wyższych studiach wykłady z chemii prowadzone są "na sucho", i czasem są po prostu beznadziejnie nudne... Dydaktyka na uczelni wyższej jest co prawda w Statucie zapisana jako równorzędny cel, ale w praktyce rozlicza się wszystkich (nawet dydaktycznych) pracowników jedynie z działalności naukowej (ściślej: z "aktywności publikacyjnej"); od tego przecież zależą granty... Działalność organizacyjno-naukowa jest tak bardzo absorbująca, że na wykład często idzie się "z marszu", obmyślając jego tok w drodze na salę. W tych warunkach oczywiście nie jest realne przygotowanie czegoś, co może wykład ożywić. Niepokojąca jest tendencja do ograniczania drogich (!) ćwiczeń laboratoryjnych i zastępowania ich "wirtualną" chemią w postaci symulacji komputerowych operacji chemicznych.

Jeden z wykładów prowadzonych przez znanego noblistę z chemii dotyczył magnetyzmu ciekłego tlenu. Po wlaniu porcji skroplonego tlenu pomiędzy nabiegunniki silnego magnesu, niektóre kropelki pozostały "zawieszone" pomiędzy biegunami. Wykładowca, wskazując palcem na owe wiszące krople, wykrzyknął: O, to właśnie jest paramagnetyzm! A nie rysowanie kredą na tablicy jakichś strzałek i kresek... Bardzo wiele lat temu sformułowano kapitalną zasadę dydaktyczną: "po pierwsze - zaciekawić..." (Leonardo da Vinci). Dziś wykładowcy chemii analitycznej, organicznej i fizycznej często nie wyobrażają sobie, na czym miałyby polegać demonstracje na ICH wykładach.

Na taką atrakcyjną formę zajęć z chemii istnieje naprawdę duże zapotrzebowanie. Na otwarte pokazy w przeszłości stawiało się czasem w audytorium prawie 150 osób! Organizowałem wielokrotnie dodatkowe zajęcia dla kilkudziesięcioosobowych grup specjalnie przyjeżdżających z Elbląga, Kwidzyna, Nowego Dworu; jedna z osób regularnie dojeżdżała aż z Pucka (w zimie, w piątki wieczorem). Ci, którzy tak bardzo lekceważą demonstracje chemiczne, zechcą sobie przypomnieć, czy to właśnie nie od eksperymentów chemicznych zaczęło się ich własne zainteresowanie chemią? Dlaczego więc nie kontynuować tego na odpowiednio wyższym poziomie na Studiach? Akademicka TV Edukacyjna zarejestrowała cykl 25 półgodzinnych odcinków na 10 kasetach wideo (fakt, że technika wideo TVEd była wtedy kiepska i na dobrą sprawę należałoby to powtórzyć). Komercyjny wydawca zaryzykował edycję książki-opisu tych zajęć w dużym jak na tę tematykę, nakładzie. A Rada Wydziału Chemii U.G. nie potrafiła przez trzy lata rozwiązać prostego problemu organizacyjno-lokalowego...

Szczegółów moich bojów o przywrócenie zajęć nie będę tu opisywał; są one wytykane mi często za plecami (fakt, że nie zawsze moje wystąpienia przed Radą Wydziału były eleganckie!). Smutne jest to, że w tych usiłowaniach nie otrzymałem przez trzy lata pomocy od osób, które powinny być zainteresowane ich przywróceniem: albo rozkładano bezradnie ręce, albo nie dopuszczano do szerszej dyskusji na ten temat... (Niech będzie to wytłumaczeniem, dlaczego te mało sympatyczne żale zamieszczam w tej właśnie formie. W ciągu ostatnich lat pytano mnie często o przyczyny zawieszenia pokazów). Nie jest prawdą, że do prowadzenia takich zajęć trzeba pieniędzy. Koszt odczynników i szkła jest znikomo mały w porównaniu z wydatkami na działalność naukową, nie są też na początek potrzebne specjalne etaty. Takiej roli mogą podjąć się nawet Studenci z Koła Chemików; którzy proszą wręcz o to od pewnego czasu...

Ostatnie, życzliwe decyzje umożliwiają przywrócenie pokazów, zatem chciałbym potraktować to jako zapowiedź zmiany dotychczasowej sytuacji. Niech będzie to również potraktowane jako propozycja pomocy w przywróceniu w rozsądnym wymiarze pokazów podczas kursowych wykładów z chemii (i to nie tylko ogólnej i nieorganicznej).

Chemia jest atrakcyjna, barwna, zaskakująca i wcale nie musi być nudna...

** Niestety, w miarę upływu czasy mój pesymizm rośnie... Coraz częściej zastanawiam się, czy warto się tak szarpać? Jestem pozostawiony samemu sobie, deklaracje wsparcia przez Władze pozostają mglistymi obietnicami... Nikt nie jest w stanie przekazać mi niezbędnego coraz bardziej sprzętu np. kamery wideo, dobrego aparatu cyfrowego (nie mówiąc o podstawowym wyposażeniu komputerowym). Najwyraźniej Medal KEN wydaje się wystarczającą formą nobilitacji. Od czasu do czasu wystosowuję pisma...

Od ponad 15 lat prowadzę cykl pokazów mało znanych, a atrakcyjnych widowiskowo i merytorycznie, zaawansowanych doświadczeń chemicznych. W zasadzie uczestniczą w nim bardziej zaawansowani uczniowie-pasjonaci chemii oraz co bardziej zaangażowani nauczyciele chemii; czasem udaje mi się zachęcić do udziału w nim studentów. Program jest na tyle ambitny merytorycznie i atrakcyjny, że w pełni może być przydatny również na poziomie akademickim. Taką formę popularyzowania chemii podjęto również na Politechnice. Ale tam ogranicza się do pojedynczych sporadycznych pokazów o charakterze spektaklu. U nas ma formę ciągu zwartych tematycznie i dydaktycznie spotkań w postaci cyklu zaplanowanego na trzy lata, a obejmującego ponad 30 jednostek-tematów. Istnieje zapotrzebowanie na taką formę dydaktyki, o czym świadczy spore zainteresowanie i frekwencja: przyjeżdżają zorganizowane grupy spoza Trójmiasta. Szczególnie bliskie są kontakty z Elblągiem i Malborkiem, na których prośbę organizuję dodatkowe spotkania.

Opis cyklu ukazał się kilka lat temu w postaci książkowej oraz nagrań 25 odcinków na kasetach wideo dokonanych przez Akademicką Telewizję Edukacyjną (nadawanych również w Trójmiejskiej sieci kablowej). Z punktu widzenia możliwości dzisiejszej techniki nagraniowej programy te są dalekie od doskonałości i należałoby je powtórnie zrealizować. Dotychczasowe rozmowy z Telewizją Edukacyjną nie dają jednak takiej zapowiedzi. Edycja książkowa została swego czasu wysoko oceniona przez ówczesne Władze U.G.

Od ok. 3 lat kontynuuję tę formę na stronie internetowej. Popularyzacja chemii zajmuje na niej główną część. Strona ta jest teraz jedną z najobszerniejszych stron w tej dziedzinie w języku polskim. Jest ona w ciągłej rozbudowie, a zachętą do kontynuowania tej niezmiernie pracochłonnej działalności jest duża liczba listów i następująca po nich wymiana korespondencji (kilkadziesiąt w ciągu roku). Materiały na stronie www są właściwie formą przygotowania drugiego, rozszerzonego wydania książkowego. Treści na stronie są jednoznacznie łączone z Uniwersytetem Gdańskim - i są niewątpliwą jego promocją. Wydaje się, że związek ten ma odbicie w rekrutacji na I rok studiów.

Niezależnie od wątku chemicznego, strona niekomercyjnie oferuje bodaj najbogatszy zasób przedwojennych map WIG Polski; zainteresowanie nimi i korespondencja jest wyjątkowo ożywiona. Konieczne było dwukrotne zwiększenie przydzielonego mi konta na serwerze wydziałowym. Inicjatywa ta jest intensywnie rozbudowywana.

Stopniowo w Polsce wprowadzane są programy dydaktyczne chemii związane z TV i Internetem. Są wszelkie dane aby włączyć się do nich. Nie mam jednak żadnych kontaktów z osobami zarządzającymi tymi inicjatywami. Dotychczas nikt nie zechciał ułatwić mi takiego kontaktu...

Zamierzam oczywiście kontynuować w przyszłości to, co robię teraz. Nadszedł jednak moment w którym muszę zastanowić się nad realiami. Mają one charakter odwiecznej prowizorki lub raczej partyzantki. Uznanie Władz ma miejsce w postaci nagród Rektora, Medalu Komisji Edukacji Narodowej. Przyzwyczajono się jednak, że działalność ta odbywa się samoistnie i bezinwestycyjnie. Jeśli chodzi o demonstracje chemiczne, jestem zdany wyłącznie na siebie samego. A byłoby oczywiste, włączenie do tego osoby, która zajmowałaby się tym etatowo, a nie jedynie hobbystycznie. Do działalności internetowej (którą uważam za najpożyteczniejszą, ale i najbardziej czasochłonną) potrzebny jest sprzęt. Do dziś nie uznano za możliwe oddania mi do dyspozycji komputera (!) - nie mówiąc o innym coraz bardziej niezbędnym wyposażeniu. Korzystam ze sprzętu altruistycznie użyczonego mi ze środków mojego młodego współpracownika (!) z pokoju (komputer, skaner, drukarka). Do czasu, aż przy kolejnej reorganizacji zostanę przeniesiony do innego pomieszczenia... Jest to dla mnie sytuacja żenująca i poniżająca. Do rozbudowy strony, a również do ew. przygotowania kolejnego wydania książkowego niezbędne staje się wyposażenie zarówno w sprzęt wideo, jak i oprogramowanie. Dotychczasowe sondaże kończyły się obietnicami powrócenia do tematu - z których jednak nic dotychczas nie wynikało... Zapewne będę musiał kupić je prywatnie.

Czy rzeczywiście jedyną formą uznania ma być Medal KEN? Czy rzeczywiście nie mogę uzyskać sprzętu, który jest w tej działalności niezbędny? Czy dotychczasowa ocena nie daje gwarancji tego celowości?

Przyzwyczaiłem się do tego, że jestem sam, i jedyną formą wsparcia jest słowna zachęta. Czy jednak musi tak pozostać?

Znalazłem się w sytuacji w której właśnie zakończyłem taki trzyletni program pokazów, i zadaję sobie pytanie: co dalej? Powoli wyczerpują się również techniczne możliwości dotychczasowej pracy przy stronie www (myślę tu o technicznej stronie pracy, bo pomysłów czekających na realizację jest coraz więcej), a możliwości czasowych zaczyna brakować. Jestem starszym wykładowcą i obowiązujące przepisy nie przewidują możliwości uwzględnienia ani pełnego obciążenia czasowego, ani wsparcia finansowego tej formy mojej działalności. Ostatnio zwiększono do maksimum moje obciążenie dydaktyczne (a próbowano zwiększyć je ponad ustawowe maksimum), co mogło spowodować ograniczenie działalności. Sądząc po odzewie z zewnątrz, jest ona jednak w moim odczuciu najbardziej pożyteczną pracą jaką prowadziłem na Uniwersytecie od ponad 30 lat. I daje mi ona dużo satysfakcji. Do niedawna miałem jednak niejasne wrażenie, że opisane działania są zaledwie tolerowane przez środowisko. Jeśli miałbym nadzieję na włączenie bardziej atrakcyjnych form do kursowej dydaktyki, to kontynuacja miałaby sens. W przeciwnym wypadku zapewne byłoby wygodniej pojawiać się w pracy tylko na czas etatowych zajęć dydaktycznych starszego wykładowcy - do czasu zbliżającej się emerytury...  **

Tomasz Pluciński
tomek@chem.univ.gda.pl

F

strona główna