POLESIE BIAŁORUSKIE WZDŁUŻ PRYPECI:   Rzeczyca - Stolin - Pińsk - Janów Poleski   4 - 16 czerwca 2012

**ostatnia aktualizacja 26.09.2012**

 

 

   

Galeria zdjęć Michała:  http://mihurybi.website.pl/Foto/Fotoalbum/album/3-Rower/2012/12-06-04%20Bialorus/index.html
                 

Trzy lata temu F  wypad w Obwód Kaliningradzki Rosji (nawiasem mówiąc teraz nam znieśli wizy w małym ale nieco rozszerzonym ruchu granicznym). Teraz dojrzewa plan podobnego wyjazdu na Białoruś. Wiemy o niej jeszcze mniej: komunistyczny reżym wojującego Łukaszenki, zastraszone społeczeństwo, sfałszowane wybory, zgrzebne realia socjalne i ekonomiczne, skutki Czarnobyla. Tym bardziej interesująca będzie konfrontacja na miejscu. I od razu wszędzie zniechęcanie: wizy, konieczność opłacenia hoteli lub zdobycia zaproszeń, potwierdzenia pobytu itp. Hoteli nie wykupimy, bo nie tak chcemy się poruszać. Są jednak w Necie nieliczne rowerowe opisy turystyczne.

http://www.kurek-rowery.pl/index.php?gr=48&pdgr=573 Poznaniacy 2009  

http://araczkowski.republika.pl/BLR2.html wzdłuż Niemna 2005

http://www.rowerowyparczew.pl/dokumenty/rowerem_po_bialorusi.pdf  z Grodna przez Brasławszczyznę na Litwę
http://www.rowerowyparczew.pl/dokumenty/wzdluz_issy_przez_most.pdf z Bieszczad na Litwę

http://echapolesia.pl/

 

Pytanie na grupie dyskusyjnej daje pierwszą odpowiedź:  -nie radzę, pujdziesz do mamra, to nie wolny kraj.  Ale inny sugeruje kontakty z przyjaznym klubem rowerowym z Brześcia.

http://www.velobrest.org/gallery/index.htm

Piszemy, szybko przychodzi odpowiedź: żaden problem z zaproszeniem. Możemy więc startować w Konsulacie, i po 2 tygodniach niewielkich kłopotów mamy wizy! 25 Euro + ubezpieczenie. Michał zdobył wektorową mapę do Garmina, zabieram komplet wydruków map 200 000 Armii Czerwonej (z gryfem „tajne”) z lat 80tych od Vlasenki (ciekawe, czy tu potraktują je jako tajne-szpiegowskie? Gdzie tam, nikt na nie nie zwrócił uwagi), na MIO jpg-i polskich arkuszy przedwojennych WIG 100 000

http://igrek.amzp.pl/mapindex.php?cat=WIG100 ;

http://igrek.amzp.pl/maplist.php?cat=WIG25   jest tu sporo dokładnych map przedwojennych

przewodnik Rąkowskiego Czar Polesia, no i tenże niezapomniany przedwojenny  F  przebój. Rowery w samochodzie, zostawimy pojazd gdzieś przy granicy w Terespolu; będzie kłopot z przedostaniem się 2 km z Terespola do Brześcia. Z konsekwencją godną Wschodu, podobnie jak na niektórych przejściach z Rosją, tamci nie uznają roweru za godnego przejścia samochodowego. Można próbować załadować go na jakąś bagażówkę przed granicą, ale i na to znaleźli sposób zniechęcenia. W Terespolu na dworcu nie potrafią nam powiedzieć jak wygląda przeprawa kolejowa. Kupujemy dwa podwójne bilety, biwakujemy w lasku niedaleko granicy, rano zostawiamy samochód u przyjaznych ludzi i pedałujemy do dworca.

 

 

W kolejce stoją dwa żeńskie hipopotamy w mundurkach. Polska pograniczniczka wyraża zdziwienie: „chcecie z rowerami do pociągu?” Przy pustawym peronie stoi białoruski pociąg z tymi hipopotamicami. Zdejmujemy sakwy i przednie koła.

 

 

Do pociągu nas nie wpuszczają:

-trzeba oba rowery przedtem opakować!   Mam grubą folię, ale wystarczy na jeden rower:

-wprowadzimy oba rowery i w środku opakujemy oba…

-nie, jak nie będą opakowane, nie wpuścimy do środka!

-toć pociąg jest prawie pusty?

-nie wejdziecie!   Zachowanie jest tak ostentacyjnie złośliwe, że robi mi się czerwono przed oczami. Wyciągam aparat:

-no, to będziecie miały swoje zdjęcia jutro w Internecie! Już mi wszystko jedno; pal diabli wycieczkę!

-nie wolno nas fotografować, my jesteśmy na służbie!

-jesteście na polskim terytorium i nie będziecie nam mówić co nam wolno!   Szykuje się głośna awantura; jednak hamuję się i idę na początek składu do białoruskiego kierownika pociągu.

-konduktorki miały rację, przepis wymaga opakowania.

-ależ pociąg jest niemal pusty!

-no, dobrze, wprowadźcie rowery i postawcie pionowo…   

I tak też jedziemy te 2 km w pustym wagonie z różowymi firaneczkami… O dziwo, nie czekały na nas w Brześciu żadne służby Specnazu z odwetem za awanturę. To było właściwie jedyne zajście ze Służbami podczas całego pobytu. Darujmy im to, bo z polskim IC zaczynają się podobne awantury! Odprawa graniczna w Brześciu symboliczna i niemal przyjacielska. Na dworcu czeka na nas Wiktor w koszulce Klubu, mówi zupełnie dobrze po polsku.

 

 

 

Ja mam okazję do przypomnienia sobie mojego rosyjskiego ze szkoły. Sympatyczne przyjęcie, ładujemy rowery do mikrobusu, Wiktor obwozi nas pokrótce po Brześciu. Sporo nowego wielkopłytowego budownictwa, sporo obiektów sportowych, centrum, resztki twierdzy. Wymieniamy w kantorze pieniądze, jest tego w kieszeni ze dwa miliony rubli, ale milionerami jakoś się nie czujemy… Idziemy razem do stołówki na tani obiadek, przechodzimy wzdłuż większego magazynu spożywczego: zaopatrzenie na pierwszy rzut oka doskonałe, można kupić wszystko. Ale na co stać miejscowych?

 

 

 

Wyładowujemy rowery, pojedziemy pozwiedzać okolice twierdzy, pociąg do Homla mamy po 19tej, Wiktor obiecuje pomoc przy załadunku. Z twierdzy niewiele zostało; podobnie jak miasto została poważnie zniszczona podczas obu wojen.

http://www.mapywig.org/m/wig25k/XXIII-15-D_BRZESC_NAD_BUGIEM_ARKUSZ_5.jpg  mapa przedwojenna Brześcia

Na jej terenie jest teraz miejsce pamiątkowe, z gigantycznie wielką rzeźbą budzącą mieszane uczucia.

 

 

 

Muzeum kolei niestety zamknięte, a parowóz to wielki symbol zarówno lewicy politycznej ("parowóz historii"), jak i symbol  narodzin termodynamiki... W mieście zwracają uwagę szerokie ulice, niezwykła czystość i porządek, ani śladu sprayów, zniszczeń, hałaśliwych grupek agresywnych wyrostków… Samochody nie różnią się wiele od tych na naszych ulicach; czasem tylko spotyka się perełkę w postaci sowieckiego "autobusu-blaszanki" z półokrągłymi okienkami (niestety nie złapałem takiego). Ale w mieście rowerzyści nie mają słodko. Krawężniki wysokie na 20 cm, wolno jeździć tylko po chodnikach, ścieżek rowerowych brak (to właśnie Klub Wiktora toczy o nie boje z miastem), kratki studzienek mają szerokie podłużne otwory, w które jak nic może wpaść opona. W parku twierdzy piwo i niezły placek-zapiekanka.

 

 

 

Wieczorny pociąg sypialny już czeka, rowery tym razem demontujemy i opakowujemy w folię Wiktora. Sypialny jest bezprzedziałowy, na bagaż mamy górną półkę, rowery wsuwamy tam na płasko. Pociąg wlecze się tych kilkaset kilometrów całą noc tak jak w Polsce; o 5 pochmurnym zimnym świtem świeżo po deszczu wyładowujemy się w Rzeczycy przed Homlem. Długa jazda odkrytym nieinteresującym terenem w wiszącym deszczu na południe w kierunku Chojników. Po drodze wiechy anonsujące miejscowe kołchozy z symbolami w komunistycznym stylu z wieńcami, kłosami i żeńcami. Co trochę hasła deklarujące dumę i miłość do Białorusi. Wiatki przystanków autobusowych są jak z dobrotliwej bajki: może na pierwszy rzut oka nieco naiwnie sielskie, obmalowane w nieskomplikowane widoczki zielonych lasów, złotych pól i niebieskich jezior. Ale jak przypomnę sobie nasze polskie obszczane zaśmiecone wiaty z połamanymi ławkami, obsprayowanymi i z zerwanymi rozkładami jazdy niepunktualnych i tak autobusów, z siedzącymi wewnątrz agresywnymi wyrostkami – to nie mam wątpliwości, że wolę tutejsze „reżymowe” a nie nasze „europejskie”! Co kilkanaście kilometrów zjazdy z niewielkimi wiatami i stolikami parkingów. I pierwsze ślady ostrzeżeń „koniczynki” i z planami sektorów pobliskiego lasu, z którego zabrania się zbierania grzybów. W końcu jedziemy przecież w stronę Czarnobyla i w strefę wypadu śladu po katastrofie.

 

 

 

 

 

 

 

 

Tak przejeżdżamy jednym rzutem ponad 50 km do Chojników; miasteczka położonego tuż przy zamkniętej strefie. Od Czarnobyla jesteśmy raptem z 60 km. Za wyjątkiem Brześcia, części Słonimia, Pińska oraz Janowa, wszystkie praktycznie miasteczka miały zabudowę z małych parterowych domków, często drewnianych, często pięknie zdobionych, ale w 90% pokrytych azbestowym eternitem.

 

 

 

 

 

 

W czynnej kawiarni (sic!) zamawiamy obiad. Jakoś nie możemy się do końca przyzwyczaić do tutejszych kulinariów. Rzekomy rosół jest z kapustą i kartoflami, półpłynna pulpa kartoflana. Obiecujemy sobie objadać się pierogami, placuszkami, blinami i kukiełkami z masą cebulową, z kapusty, grzybową, kartoflaną i serową jak to wszędzie w rosyjskiej literaturze; tak zresztą pamiętamy to z wycieczki po obw. Kaliningradzkim. Nic z tego: tych specjałów nie udało się nam skosztować nigdzie. Nawet z jakąś zawziętością często o nie pytaliśmy. Bywają, ale tylko na słodko. Wygląda jakby traktowano tę kulinarną tradycję wstydliwie jako coś zacofanego… W ogóle chyba to cecha systemowo-polityczna. Pamiętam te nieatrakcyjne artykuły spożywcze z czasów PRL-u. A Białoruś ma naprawdę rozwinięte zdrowe rolnictwo; jakoś jednak nie przywiązują wagi do atrakcyjności. Dżemy mają kolor brązoworóżowy, nieokreślonej kaszowatej konsystencji, niezdecydowanego smaku; podobnie wiele innych produktów. Ale chleb bywa tak dobry, jakiego mogę im pozazdrościć. W każdym razie wszystko co potrzebne można nabyć. Sklepiki są w każdej wiosce, otwarte do późna. W niektórych rejonach lokalne rozporządzenia zakazują sprzedaży alkoholu i piwa przed południem. Widocznie problem pijaństwa bywa miejscami dokuczliwy. Dobrze, że z tym się walczy. Jak skutecznie? Ceny zbliżone do polskich. Tysiące rubli podzielone przez 3 - to polska cena w złotówkach.

Po drodze z głupia frant zjeżdżam do leśniczówki po potwierżdienie. Sympatyczna leśniczka w pierwszej chwili zaskoczona, przykłada jednak pieczęć bez słowa. Nie mieliśmy praktycznie kłopotów z uzyskaniem kilku innych potwierdzeń, a ostrzegano nas przed tym wielokrotnie.

 

 

A samym świstkiem na granicy w ogóle się nie zainteresowano. Na ścianie państwowej komunistycznej instytucji widzę obrazek wschodniej Matki Boskiej. Dziękuję za stempel i mówię że przyjemnie mi widzieć obrazek tu na ścianie. Uśmiech. W porównaniu z obw. Kaliningradzkim ludzie są tu znacznie bardziej związani z ideą religijną.

 

 

Często spotykaliśmy zielonoświątkowców. W większych miastach jest widoczna katolicka mniejszość, z reguły polonijna.

W Chojnikach musimy przeczekać deszcz, jedziemy na SW w stronę zaprieszczionnoj zony, ale droga w stronę Prypeci na Nowosiółki jest zamknięta. Wybieramy kolejną polną, wzdłuż kanału Wić. Wymierająca wioska Potasznia W od Chojnik, z walącymi się drewnianymi domkami czeka chyba na ewakuację. W Borysowszczyznie ruiny okazałego dworu.

 

 

 

 

 

 

Płaskie pola pomiędzy kanałami, pracują maszyny zbioru siana, na mostku ostrzeżenie.

 

Dlaczego tu akurat postawiono granicę strefy? Przecież wypad skażenia miał charakter bardzo niejednorodny. Przypuszczam, że zdecydowały koszty ew. ewakuacji miasteczka i zbudowania nowego w innym miejscu. Ślady ciągną się i tak setkami kilometrów i gospodarka tego kraju będzie odczuwała skutki Czarnobyla przez dziesiątki lat. Ludzie mają świadomość, że ani nie unikną skutków promieniowania, ani nie będą nawet ich znali, a przecież żyć trzeba i nie przeprowadzą się na Hawaje. Trochę bezradnie mówią: „my użie priwykli”. A skażenie ma tu także charakter „gorących punktów”. Takie okruchy są silnie promieniotwórcze tylko lokalnie. Jeśli jednak przypadkiem rozstawię pechowo namiot na takiej plamce, to dostanę przez noc sporą dawkę, i nie będę nawet o tym wiedział. A przecież nie da się przeskanować metr po metrze całego kraju; zrobiono to z powietrza, „średnio”… Wyniki pomiarów podaje się więc na świecie z upodobaniem także „średnio”. I jakoś mało komu chce się wykazywać, jak kłamliwe są to dane! Zdecydowałem po przemyśleniu, i po obejrzeniu skutków dawnej katastrofy, że należy robić wszystko aby utrudnić budowę w Polsce energetyki jądrowej!  http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/uran

Dziesięcioodcinkowy film Discovery: Bitwa o Czarnobyl http://www.youtube.com/watch?v=KogOMEpqm5M 

Godzina Zero (j.w.) http://www.youtube.com/watch?v=0eiguJ_ygD8

Czarnobyl - życie w strefie śmierci http://www.youtube.com/watch?v=Ny7SXod98z8&feature=related

Wewnątrz sarkofagu http://www.youtube.com/watch?v=otFQcmE3G5s 

http://echapolesia.pl/index.php?mact=Echa,cntnt01,showarticle,0&cntnt01rubric_id=&cntnt01article_id=138&cntnt01returnid=15    

 

 

Tablice grożą strafem za wjazd w strefę, zresztą jak okiem sięgnąć jest to płaski teren bujnych łąk w stronę Czarnobyla, tylko kilka km dalej z traw sterczą charakterystyczne metalowe wieże wodne.

 

 

To reszta pozostała po wsi. Moglibyśmy tam podjechać po tej stronie kanału, ale droga kiepska, a trzeba wrócić. Do Narowli i tak się nie dostaniemy. Podjeżdża ktoś samochodem: na rybki? Ironicznie i gorzko kwituje podarunek nowoczesnej energetyki jądrowej. Robi się kiepsko pogodowo. Wracamy z łąk w rejon piaszczystych wydm, rozkładamy namioty przed Borysowszczyzną. Wieczorem rozpętuje się potężna burza z białymi błyskawicami. Nie wykluczam, że jej gwałtowność może mieć związek z podwyższoną jonizacją skażonego terenu i łatwiejszym tworzeniem zjonizowanych kanałów wyładowań.

 

 

Rano wracamy do drogi asfaltowej na W wzdłuż Prypeci, przez Jurowicze. W Jurowiczach zabytkowy kościół od dawna we władaniu cerkwi, w stanie leniwego remontu. Po drodze pięknie rzeźbiona cerkiewka. Zjeżdżamy na Turbazę.

 

 

 

 

Jest w budowie, rozmawiamy z prywatnym właścicielem, który pokazuje imponującą budowę ośrodka, który zamierza uruchomić. Jest optymistą, uważa, że władza pomaga każdemu kto tylko chce wykazać się inicjatywą. To zupełny kontrast z obiegowymi opiniami. Pozostaje ustalenie na ile są to prywatne dobre układy z rządzącymi. W każdym razie budowa jest imponująca, i życzyć mu można tylko powodzenia. Za Jurowiczami usiłujemy jechać wzdłuż Prypeci piaszczystymi dróżkami, potem mało przejezdnym lasem.

 

 

 

Noc w piaszczystej niecce z zagajnikami. Z jakąś regularnością nękają nas każdej nocy uporczywe deszcze, po których do południa suszymy rzeczy; zaczyna nam niepokojąco maleć dzienny przebieg kilometrowy. A kraj jest o wiele słabiej zaludniony niż Polska, lokalne drogi są kiepskie, szutrowe, tylko na kilometr przed i za wioską są one asfaltowe, w drewnianych wioskach małe domki, częste zaprzęgi konne, sklepiki z umiarkowanym zaopatrzeniem. Obowiązkowo główna ulica każdej wioski ma nazwę Sowietska, Komsomolska, Leninska lub Dzierżyńskiego.

 

 

 

Ludzie są zaciekawieni naszym pochodzeniem, chętni do rozmowy. Zawsze nastawieni przyjaźnie. W Mozyrzu zjeżdżamy do katolickiego kościoła który otwiera nam dziewczynka usiłująca mówić po polsku, zajęta przygotowaniami kwiatów. Toż dziś Boże Ciało!

 

 

 

 

 

 

Prawosławnym obyczajem kult poświęcanej wody. Na odbudowującej się energicznie cerkwi modlitwa zapewne za ofiary stalinowskich czystek z lat 1937-38. Zmiana przynależności państwowej po pokoju Ryskim chyba nie wyszła tutejszym Białorusinom na dobre...

 

 

 

 

W Mozyrze zakupy; potwierdzam dobre zaopatrzenie. Spore dzielnice przesiedleńców z zony czarnobylskiej. Są rozżaleni, nie to im obiecywano.

Dłuższy przejazd lokalnymi drogami w zmiennej pogodzie: upał i deszcz. Nad rozlewiskami Prypeci niedaleko Bałarzewicz szukamy miejsca na noc. Las pełen wykrotów, rozlewiska z brudną cuchnącą wodą, chmary agresywnych komarów. Wracamy do wioski gdzie najdujemy wiatę. Wieczorem podchodzą zaciekawieni miejscowi mieszkańcy daczy, z poczęstunkiem na wielkim talerzu warzywa, jaja, wędliny.

 

 

 

 

 

 

Jazda lokalnymi drogami na W południową stroną Prypeci. Przeprawa rządowym promem do Petrykowa. Jesteśmy nieco spóźnieni, pogoda chwiejna (raczej upalna), więc proponuję nieco skrócić przeprawę dzikim lasem rezerwatów jadąc na razie dalej na W asfaltem po północnej stronie Prypeci i przeprawić się promem przez rzekę nieco dalej na W. W Dereszewiczach zjazd do przeprawy, właśnie podpływa potężny prom. Ale szef po chwili podchodzi z wiadomością, że Komandir przez telefon zakazał mu nas przeprawić. Prom jest niepubliczny, po drugiej stronie ściśle chronione tereny rezerwatów, przygotowanie do wielkiego polowania z udziałem Włochów, przejazd tylko z przewodnikiem, a przewodnicy są zajęci. Może jutro… Biwakujemy w zagajnikach niedaleko, w chmarach komarów. Rano znowu odmowa przeprawy. Wracamy z 10 km na E do poprzedniej przeprawy. Tym razem prom jest prywatny, przewoźnik godzi się na płynięcie za 75 000 rubli (ok. 25 zł). Trasa leśno-bagiennymi rezerwatami w upale jest umiarkowanie interesująca. W Turowie cerkiewka z zabytkowym cudownym kamieniem z XII w, obowiązkowy pomnik wojenny w komunistycznym stylu.

 

 

 

 

 

Kilka km za Turowem zjazd na łąki nad Prypecią, nocna ulewa jak zwykle.

 

 

W rejonie Maleszewa przekraczamy dawną granicę polsko-sowiecką. Poszukiwania śladów resztek granicy negatywne.

http://igrek.amzp.pl/result.php?cmd=id&god=P40_S45&cat=WIG100 dawna mapa Mikaszewicze

 

 

Z tego miejsca planowaliśmy głęboki wypad na S w teren bagien, nad samą granicę ukraińską, i łukiem do Stolina. Drogi są tu paskudnie ziemiste, mocno obciążony rower Michała grzęźnie; upał i komary. Tak dojeżdżamy do leśniczówki gdzie rozwiewają nasze plany.

 

 

 

To jeszcze ponad 30 km takiego koszmaru, z perspektywą przeprawy do pasa przez bagna. Wracamy na Dawidgródek. Straszą tu komary, ale mieszkanki wioski kuszą Michała do spędzenia tu nocy.

 

 

Kilka km przed miastem pas zadrzewień na skraju wsi Remel. Podchodzę do grupki mieszkańców i pytam o rozstawienie namiotu w zagajniku. Zapraszają do ogrodu przy domku. I zamienia się to w bardzo serdeczną gościnę. Będziemy spać w pokoju, zapraszają na kolację, a przed wieczorem zostajemy przedstawieni licznej rodzinie w sąsiednim domku. Gospodarz pokazuje srebrną dwuzłotówkę znalezioną kiedyś w ziemi. Córka jest na wózku, przeszła indywidualną szkołę w domu, ma komputer i działa w Necie.

 

 

Są bardzo otwarci i ciekawi świata.

Przez Dawidgródek w zmienną pogodę w stronę Stolina. Dłużył się dzień pogodowo, a do Stolina i tak nie dojechaliśmy, bo w Bereźnem dopada nas czarne niebo i potężna ulewa. Oponuję przed jazdą do Stolina. Właściciel pobliskiego sklepu gospodarczego ma zainteresowania historyczne (a może po prostu odkopuje polskie pozostałości) i interesuje się ściągnięciem z Netu dawnych polskich map WIG. Podpowiada aby jechać parę km na N do dawnego dworu Orszów. Jedziemy; w parku duży obiekt pod dachem, w trakcie jakiegoś przygotowania do remontu. Michał szykuje swój nocleg na podwójnych drzwiach, a ja w miękkim zagłębieniu stropu.

 

 

 

Na pierwszym piętrze pałacu aby było mniej komarów. Nocleg był doskonały i suchy, w nocy jak zwykle lało, leniwe komary dały za wygraną. Rano służba zaspała: ani śniadania, ani dziarskich a ochotnych dziewek dworskich; ot - mizeria naszej turystyki…

W Stolinie w parku kamień pamiątkowy fundatorów, lokalne muzeum. Muzeum zawiera mnóstwo polskich pamiątek, również o Radziwiłłach. Ale fragment o Zwycięskim Pochodzie Wyzwolicielskim Armii Czerwonej 1939 jest po prostu nieprzyzwoity. Interesujący przyczynek do miejscowej mentalności; czy naprawdę muzealnicy nie mają tu wstydu?

** W przeddzień napaści 17 września b.r. białoruska TV nadała właśnie film o podobnie bezwstydnym wydźwięku. Pożyteczne będzie więc obejrzenie polskiego filmu. Natarcie Armii Czerwonej posuwało się wzdłuż Prypeci przez Stolin, Dawidgródek i Pińsk; w filmie przewijają się te właśnie miejscowości.  http://www.youtube.com/watch?v=khOOLaXXvxA
A także interesującego filmu historycznego nakręconego przez reżyserów łotewskich. Znamienne, że nigdy nie został on wyemitowany w Polsce.  http://www.youtube.com/watch?v=qi5e8ozz39E
Białoruska opozycja jest rozbita, narażona na pobicia, pozamykana od dawna w więzieniach. Sytuacja gospodarcza i nastroje ulegają szybkiemu pogorszeniu. Zwiększają się więc automatycznie wpływy Rosji. **

 

 

 

 

 

W Stolinie jeszcze łapię wspaniałą papachę. To jedno wystarczy aby uwidocznić związki z Rosją. Jazda na NW coraz ładniejszym terenem: lasy, łąki, pozarastane bagna. Decydujemy się na noc nad rozlewiskiem rzeki.

 

 

Zaciekawiony bocian obchodzi nas nie dalej niż 20 m.  Znowu pada.

Objeżdżamy w zmienną pogodę groblami bagniste okolice, po południu dojeżdżamy do Pińska. To największe miasto na naszej trasie. Pozostał okazały budynek dawnego Kolegium oraz wielki kościół.

http://www.youtube.com/watch?v=pJuO56GecZ0 dawny Pińsk

http://www.youtube.com/watch?v=XHs5Pg-Qopo&feature=related jarmark wodny

http://www.youtube.com/watch?v=SuPAwsEzRvs&feature=relmfu flotylla Pińska 1940

http://www.google.com/search?q=youtube+pinsk

Ale na razie ulewa z czarnych chmur więzi nas przez ponad godzinę pod mostem. Jak zwykle chętni do rozmowy są miejscowi. Tym razem dysputy ideologiczne również między nimi. Nie robią wrażenia w jakikolwiek sposób skrępowanych czy zastraszonych. Dostajemy radę aby szukać noclegu w miejscowym kościele.

 

 

 

 

 

 

Jest tu Kuria, seminarium. Krząta się bardzo kontaktowa polska Siostra, która oprowadza po zakamarkach. Nadzwyczaj żywa, sympatyczna. Ale ksiądz jest zakłopotany wpraszaniem się na noc. Akurat jutro będzie ingres biskupa, moc przygotowań.

http://www.polskieradio.pl/75/921/Artykul/627538,Pierwszy-biskup-diecezji-pinskiej-od-czasu-wojny

http://www.polskieradio.pl/75/921/Artykul/546637,Bialorus-polskojezyczni-ksieza-moga-stracic-wizy

Wycofujemy się oczywiście; na noc po ulewie nie ma co wyjeżdżać, decydujemy się na hotel. Za jedne 300 000 rubli; co tam – można się szastać setkami tysięcy. Hotel w środku wygląda na lata 70te. Wieczorem wychodzimy na miasto. Jest sporo spacerujących, ładna stara zabudowa. W restauracyjce jemy soliankę (ni to kapuśniaczek, ni to rosół, zupełnie niezły). Naleśników czy placków z oczekiwanym kapuścianym nadzieniem oczywiście nie ma; a na drugie trzeba długo czekać. Idziemy na pizzę za rogiem; stoi obok grupka wyrostków; u nas lepiej się wycofać. Jednak wchodzimy do środka; wszystkie miejsca zajęte przez młodzież, ale jakaś dziwna ta młodzież. Siedzą spokojnie, rozmawiają zwyczajnie, nikt nie wykrzykuje ochryple kurrryyywa, zapierrredolę! Potem nam wytłumaczono, że w każdym lokalu w mieście jest przy ladzie Knopka. Jeśli czujesz się zagrożony podchodzisz i naciskasz Knopkę. Standard - to przyjazd patrolu milicji w ciągu 3 minut. Boże! Do czego doprowadziły rządy liberalizmu w moim kraju. Zaczynam tęsknić do policyjnego reżymu? Po 20 minutach dostajemy doskonałe zapiekane z różnościami naleśniki.

Stary duży polski cmentarz w nienajgorszym stanie. Jazda w upale na W. W Duboj skręcamy do parku; tu ma agrogospodarstwo zapaleniec, który własnym staraniem odrestaurował dawną kaplicę, utrzymuje dawny polski cmentarz wojenny.

 

 

 

 

 

 

Gospodarz przychodzi, pokazuje plik starych dokumentów, sympatycznie rozmawiamy. Jakiś czas jedziemy po drodze wyłożonej charakterystyczną trylinką z kawałków czarnego bazaltu. To przedwojenna polska droga wojskowa do granicy. Psuje się pogoda, długo przeczekujemy uporczywy deszcz i rozstawiamy się w sosnowym lasku za wsią, jak w Borach Tucholskich. Deszcz zaczyna robić wyłom w naszej determinacji wycieczkowej.

Jedziemy jeszcze dalej na W koszmarnymi błotnistymi drogami gruntowymi. W Worocewiczach skręt do muzeum Napoleona Ordy.

http://echapolesia.pl/index.php?mact=Echa,cntnt01,showarticle,0&cntnt01rubric_id=&cntnt01article_id=38&cntnt01returnid=15

Rówieśnik Ignacego Domeyki, zasłużony dydaktyk muzyki, bardziej znany jako rysownik. Pozostawił wielką liczbę widoków Dawnej Polski i Litwy. Bardzo mi bliski, bo mający tę samą ideę utrwalania i propagowania obiektów krajoznawczych. Tylko, że innymi środkami technicznymi. Muzeum jest inicjatywą lokalną, N. Orda jest doceniany na Białorusi, a jego rysunek posiadłości Radziwiłła w Nieświeżu widnieje na najwyższym nominałem białoruskim banknocie.

 

 

 

 

Kierownik muzeum oprowadza nas i długo rozmawiamy na ogólniejsze tematy; interesujący młody człowiek, krytycznie nastawiony do europejskich koneksji. Po co wam były te związki z Europą? My nie mamy ani narkotyków ani liberalnych skutków rozwydrzenia młodzieży, nie ma rozwodów ani morderstw ani bezrobocia. Nikt nam nie dyktuje, że mamy zlikwidować cukrownie ani stocznie, nie będziemy płacić za bankructwo Grecji. Po co wam związki z Niemcami? Czy kiedykolwiek Słowianin dostał coś bez zysku od Niemca? Mijaliście wczoraj bazaltową drogę przedwojenną. Polska dostała na to wysoko oprocentowany kredyt od Niemiec. Niemcy na tym zarobili, a polskimi rękami wybudowali sobie drogę do późniejszej agresji na wschód. Nie jest to cała prawda, bo zyski a wręcz konieczność takiego naszego akcesu są innego rodzaju. Obawiam się, że Białoruś wyląduje jednak na dobre w strefie imperialnej Rosji. A gdyby miała jednak kiedyś wejść do Europy, to życzyłbym im, aby uniknęli polskich błędów. W niezmiennym deszczu jedziemy na północ do Iwanowa. Na północ od miasta jest jeden z punktów jednej z najstarszych nowoczesnych sieci triangulacyjnych, tzw. punkt Struvego.

 

 

Zjeżdżamy w siąpiącym deszczu do Iwanowa, dawnego Janowa Poleskiego, miejsca męczeństwa Andrzeja Boboli z ręki Kozaków. Pogoda dokonała wreszcie destrukcji: decydujemy się na wcześniejsze zakończenie tu naszej wycieczki (planowaliśmy pojeżdżenie po okolicy i zakończenie ok. 90 km dalej w Kobryniu). Ok. 6 km E od Janowa dojeżdżamy do turbazy młodzieżowej w Ohowie, którą polecił nam sympatyczny kierownik z Worocewicz. Szkoły już w tym budynku dawnego polskiego dworu nie ma, ale jest to aktywna baza turystyki młodzieżowej. W Polsce już od dawna upadły takie programy. Ale wystrój bazy jest oparty na najlepszych wzorach komunistycznych.

 

 

Od 5 rano mamy wspaniałe słońce. Dobra, dobra! Znam te sztuczki Opaczności jak zły szeląg. Omamić i przyłoić niepogodą. Miarka się przebrała; wracamy. W Janowie przejeżdżamy obok „deski poczota” czyli Przodowników Pracy.

 

 

W polskim kościele A. Boboli jest żałoba, bo w nocy zmarł tutejszy ksiądz... Dworzec kolejowy jak wszystkie na Białorusi: odnowiony błyszczący jak z bajki. Zazdrość kąsa serce. Nie jest poniszczony ani obsprayowany, bo tutejszym wyrostkom nie przyszłoby takie coś do głowy… Dlaczego mój kraj jest enklawą w Europie? 

 

 

 

Przewóz roweru w pociągach regionalnych jest prostszy niż w dalekobieżnych sypialnych albo transgranicznych. Za 130 km do Brześcia płacimy po 6900 rb (ok. 2,50 zł). Jeśli rower jest opakowany, to jego przewóz za darmo; a jeśli nie chcemy zdejmować sakw, to dodatkowo po 6900. W każdym wagonie jest także Knopka przez którą można każdej chwili wezwać pomoc załogi. W pociągu się nie pali i nie pije alkoholu. Dlaczego mój kraj jest enklawą prymitywizmu w Europie? W upale i tłoku jazda do Brześcia. Podejmuje nas znowu Wiktor; chcemy uniknąć paskudnych szykan kolejowych, więc usiłujemy wprosić się na jakiś samochód na przejściu drogowym. Bezskutecznie; nawet przejeżdżający sympatyczny biskup katolicki z Witebska nie może nam pomóc. Bardzo mi się podczas krótkiej rozmowy spodobał bezpośredniością i swoistym filozoficznym dystansem do trudnych realiów. Samochód na znakach CD bez kolejki; podbiegły służby białoruskie i wylegitymowały kierowcę, ale biskup zamiast dokumentami błysnął tylko po wielkopańsku pierścieniem na palcu wyciągniętej dłoni… Ma chłopisko klasę. Pociąg tym razem prowadzony był przez polską załogę, której było dokładnie obojętne jak się załadujemy z rowerami, a tym razem był naprawdę tłok. Przybiegł białoruski kierownik z pretensjami; dlaczego wpuściliście tu rowery. A nasi tylko machnęli ręką… Opaczność się zdradziła i jednak nie wytrzymała, bo w drodze do Gdańska mieliśmy parę razy ulewne burze. 

 

 

 

Nieobiektywne uwagi laika.

Codzienny język to niezły probierz stanu rzeczywistego. Oficjalnie obowiązuje język białoruski. Różni się dość wyraźnie od rosyjskiego, sporo słów jest po białorusku dla Polaka łatwiejszych niż po rosyjsku; chociażby „rower-welosipied”, „pomidory-tomaty”, „uwaga-wnimanije” (te pierwsze białoruskie są identyczne z polskimi). Ale dla mnie jednak rosyjski jest łatwiej zrozumiały. Różnice widać w pisowni. Kilka liter jest innych; np. nie mają tu charakterystycznej rosyjskiej litery „szcz” – a obsługuje je zbitka dwóch liter „sz” i „cz”. Wydawałoby się, że oficjalne ogłoszenia, np. znaki drogowe, tablice ogłoszeniowe powinny być w języku oficjalnym. Obejrzyjcie uważnie napisy na zdjęciach w tym opisie: większość pisana jest niewątpliwie po rosyjsku, z obcą litera „szcz”. I ten język zdecydowanie przeważa też w mowie potocznej. Podobno sam Łukaszenka tak niepewnie włada białoruskim, że w oficjalnych wystąpieniach woli czytać z kartki. Formalnie szkolnictwo wyższe jest dwujęzyczne, minister kultury daje do zrozumienia, że oczekuje korespondencji po białorusku. Czasem słyszy się energiczne odżegnywanie od wspólnoty rosyjskiej. Mam wrażenie, że jest ono tylko taktyczne, zupełnie marginalne i wręcz rozpaczliwe. To jest kraj z bardzo silnymi codziennymi związkami z Rosją. Z sowieckiej flagi przywróconej w 1995 znikł co prawda sierp i młot, ale ten symbol pozostał w niezliczonych miejscach w terenie. Tak jest chyba prawdziwiej.  

 

 

Polityka. Nie mieliśmy w trasie żadnego prawie kontaktu z tą sferą, jakichkolwiek polityczno-policyjnych zdarzeń nie doznaliśmy. Ludzie robią wrażenie otwartych i nie zauważyliśmy skrępowania w rozmowie. Uważny jest zapewne nadzór służb, i sytuacja zmienia się w razie dostrzeżenia jakiejkolwiek działalności zorganizowanej. Władza robi wrażenie przeczulonej na działalność mniejszości narodowych, w tym przede wszystkim polskiej. Posuwając się do brutalnego kreowania wygodnego dla siebie kierownictwa. Katolicki kościół kojarzony jest z polskością, musi lawirować podobnie jak w komunistycznej Polsce. Działa jednak z pewnym rozmachem. Kościół jest umiarkowanie zwalczany i ma sporą sympatię społeczną. Ciekawe czy gdy skończą się kiedyś represje, zacznie się irracjonalna niechęć społeczna? A może Białorusini będą bardziej rozsądni od moich rodaków? W telewizji natrętne programy o wątkach filmowo-kryminalnych, równie ogłupiające jak w TVP. Ale natknąłem się na perełkę; minister spraw wewnętrznych śmiało odpowiadał na prowokacyjne pytanie o istnienie więźniów politycznych. Szczerze i odważnie odpowiedział, że takich więźniów po prostu nie ma! Bo przecież byłoby to sprzeczne z konstytucją. Skądże by więc więźniowie? No, są jeszcze zwykli łamiący prawo, ale to przecież zupełna inna sprawa. Jakbym słyszał haniebnej pamięci rzecznika rządu PRL w stanie wojennym (wstrętnego dla mnie nazwiska nie wymieniam). Albo dialogi Kapuścińskiego z znakomitego „Cesarza” (Kapuściński nawiasem mówiąc pochodzi z Pińska, podobnie jak mój nieżyjący już szef z uniwersytetu). Net jest dostępny, ale jakimś trafem próby łączności z wieloma nietypowymi serwerami kończą się koniecznością zalogowania i podania swoich danych. No comment…    

Słyszy się zarzuty o fałszowaniu wyborów. Myślę, że może to być po prostu przyzwyczajenie gorliwych lokalnych działaczy do „upiększenia nieco” wyników, bez specjalnych nacisków z góry. U nas było podobnie. A w rzeczywistości nie ma takiej potrzeby, bo zwykli ludzie są przytłoczeni naciskiem historii i codzienności. Za polskich czasów dość prymitywne życie kresowe, niewątpliwe głupie ekscesy polskich lokalnych władz, o których pisze chociażby Wańkowicz, potem władza sowiecka z czystkami lat 30, potem niemiecka okupacja hitlerowska, potem znowu ZSSR. I jeszcze Czarnobyl… Kiedy pytamy o lepsze perspektywy polityczne lub życiowe, zwykli ludzie nie wykazują entuzjazmu ani wiary w celowość zmian. My użie priwykli… Na razie fałszować wyborów nie trzeba: zmian raczej nie chcą i obawiają się odejścia Łukaszenki. Nie wszędzie tak jest. Tu plakat z flagą, wprowadzoną a właściwie przywróconą komunistyczną, kilka lat temu. Niektórzy traktują to bardzo poważnie, deklarując przywiązanie do poprzedniego symbolu. Za pokazanie się publiczne ze starą flagą, zostaje się spałowanym i zwyczajnie ląduje w więzieniu (wynikł zresztą incydent gdy polskie władze usłużnie represjonowały ten symbol na polskim stadionie).

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114881,11193365,Bialorus__Umiera_w_wiezieniu_za_wywieszenie_flagi.html

http://www.korespondent-wschodni.org/informacje/czy-mozna-umrzec-za-flage-tak-ale-tylko-na-bialorusi

http://www.rp.pl/artykul/680065.html polski skandal

http://www.listnabialorus.pl/?gclid=CNf5r7v53LECFUOIDgodzG0AzQ Amnesty Int.

Związki z Rosją wydają się tak silne, a bezradność Europy tak wielka, że chyba to tylko kwestia czasu, gdy nastąpi unia. Dla Polski byłoby znacznie lepiej, gdyby nasz wschodni sąsiad był związany z Europą, a nie z zawsze nieobliczalną imperialną Rosją. Ale nie jestem pewien, czy byłoby to lepsze dla Białorusinów.

 

Białoruski Socjal. Zwraca uwagę wszechobecność kołchozów. Nie mają one nic wspólnego z paskudnym obrazem naszych PGRów będących symbolem prymitywizmu. Tu są one wielkie, porządnie wyglądające, gospodarujące na wielkich obszarach. Czystość na ulicach miejscowości jest uderzająca. Dwukrotnie w weekend w miasteczku kilka osób z miniaturowymi szczoteczkami czyściło resztki piasku z załomków krawężników. To akurat wyglądało na jakieś porachunki władzy za jakieś uchybienia w ciągu tygodnia… Ale w lasach można znaleźć miejsca równie zaśmiecone jak u nas. Nigdzie (!) nie widziałem śladu spray’u, przewróconego kosza na śmiecie, czegokolwiek po wandalsku złamanego. Nie pamiętam abym w ostatnich latach gdziekolwiek czuł się równie bezpiecznie jak na Białorusi! Najbardziej zagrożony jestem w Polsce, podczas jazdy pociągiem z rowerem w przedziałach „bydlęcych”. Wyrostki wiedzą tu, że nie mogą robić tego, na co pewnie mieliby ochotę. Ale tu nikt nie propaguje hasła „róbta co chceta”. Jest to bezpieczeństwo o charakterze policyjnym, ale ja naprawdę mam już dosyć naszego liberalnego bezprawia i zagrożenia na każdym kroku. Z zaczątkami band drogowych napadającymi na tranzytowe TIRy rozprawiono się brutalnie. To musi budzić zastrzeżenia, ale u nas popada się w drugą skrajność. Postępowanie wobec niewygodnych mediów wydaje się podobne. Nie spodziewałabym się, że w moim wolnym kraju koncesja na nową technikę nadawania TV będzie metodą na wyeliminowanie niewygodnej telewizji, pomimo ponad 2 milionów żądań. Służba zdrowia robi tu wrażenie dobrze zorganizowanej, może mniej nowoczesnej. Ale polskie praktyki zapisów na specjalistyczne wizyty z wyprzedzeniem 1-2 lat są tu nie do pomyślenia. Dziwimy się pewnej bierności Białorusinów wobec beznadziejności, ale zastanawiam się dlaczego niepokorni Polacy nie wyjdą na ulice aby spalić siedziby NFZ?

 

Ponieważ właśnie w moim wolnym kraju, w którym dumnie rozwiązano cenzurę ponad 20 lat temu, uchwala się nowe prawo do zwalczania języka nienawiści (a przy okazji podejrzewam, że również do niewygodnych publikacji w Necie) wyjaśniam z pośpiechem, że wcale nie zachęcałem do gwałtownych czynów niezgodnych z prawem i ochroną p-poż.). Ale nie jestem pewien jakie będą dla mnie skutki zadeklarowania przeze mnie sprzeciwu dla energetyki jądrowej.

 

Dla niepełnosprawnych są duże udogodnienia np. w postaci prywatnego nauczania w domu. W szkołach podobno darmowe wyżywienie. Pociągi mało nowoczesne, ale czyste, punktualne i nieprawdopodobnie tanie, dworce kolejowe jak pałacyki z bajki. Gospodarka państwa musi ponosić wielkie obciążenie na to wszystko, zapewne tu jest jedna z przyczyn kiepskiego jej stanu. A podstawowa, to zapewne nieefektywność państwowej gospodarki planowej. Bardzo sympatycznie wspominam kontakty ze zwykłymi ludźmi.

 

Pożyteczne było zobaczenie chociaż powierzchowne kraju, który jest skansenem komunizmu. Kilka z tutejszych realiów chciałbym zaprowadzić lub przywrócić u nas. Ale żyć bym tak nie chciał. U nas także czasami nie (dlatego może tak często zwiewam do lasu)... Komunizm dla mnie jest nie do przyjęcia, parodia demokracji w polskim wydaniu i kapitalizm polskich liberałów także nie; pozostaje restauracja monarchii?  Pierwotnej przyrody aż za dużo. Rejon Prypeci to domena lasów i bagien; natomiast krajobraz jezior jest położony dalej, w stronę granicy z Litwą. Zaopatrzenie do celów turystyki zupełnie dobre. Drogi boczne kiepskie. Możliwości biwakowania nieograniczone. Bezpieczeństwo osobiste całkowite. Kontakty z ludźmi są tu bardzo sympatyczne. Zachęcam do eksploracji turystycznej.

 

nowy adres:  tomasz.plucinski@ug.edu.pl

F strona z indeksem opisów turystycznych
F strona główna