JESIENNA WDA:  MŁYNKI - WDA - KRZYWE KOŁO - STARA RZEKA - TLEŃ - GRZYBEK  9-14 października  2018

 

Tu schemat szlaku, na ogólnodostępnej mapce OpenStreet

 

 

Moja nieskrywana miłość do Wdy budzi czasem prześmiewki przyjaciół. Mam na Wdzie prawie wszystko to co lubię na kajaku: kameralność, wielką zmienność krajobrazu, bogatą przyrodę, łatwość i nieuciążliwość. Ale od dawna brakowało mi kolorytu jesieni na wodzie. Co prawda jestem wtedy częstym gościem nad Wdą, ale na rowerze.  W tym roku namawiam Edka na spływ jesienny; trochę ślimaczą się terminy, ale dzięki temu startujemy w szczytowym kolorystycznie okresie, na dodatek w piękną słoneczną pogodę; połowa października. Na środkowym i dolnym odcinku, najbardziej malowniczym.

 

Po południu 9.10 wodujemy kajaki (mój nieco przecieka), przy mostku Młynki (Lubichowo - Ocypel). Płyniemy tego dnia niedaleko, po prawej niewielka polanka w sosnowym suchym lesie.

 

 

 

 

 

Rano słońce, nieznaczna pastelowa mgiełka. Przychodzą dwaj leśnicy, mają nieco za złe rozstawianie się na dziko, ale po rozeznaniu zupełnie sympatycznie oddalają się, z przesłaniem pokoju w oczach. Gdy się już byli oddalili, analizowałem obiektywnie: zapewne to nasz nobliwy schludny wygląd, tudzież wytworna elegancja słowna, ogólnie znana wysoka kultura osobista, niepowtarzalny urok Suni, profesjonalne wyposażenie Edka, i brak śladów ogniska tudzież abstynencja alkoholowa (tak rzadka u wodniaków) i nieobrzygane sąsiedztwo, przeważyły - kiedyś w końcu musiałem napisać tych kilka słów bezkompromisowej transcendentalnej prawdy - skoro przyjaciele nasi liczni są doprawdy irytująco zbyt dyskretni... No bo co, kurcze blade - niech inni wodniacy mają przykład do naśladowania. W opisach spływów w Necie dominuje bowiem wątek: jak daleko było do sklepu, i ile piw na głowę tego dnia spożyto; ręce i nogi opadają...

 

Płyniemy leniwie, rzeczywiście bajkowy nastrój w porannej mgiełce.

 

 

Płynie się lasami, idealna temperatura i kojący nastrój. Mijamy tradycyjne miejsce postoju w Krępkach, nie ma zapotrzebowania na zwiedzanie pobliskiego Napoleons Grab przy wiadukcie nieczynnej kolei. Most kolejowy Skórcz - Lubichowo - Ocypel - Szlachta, z niewielkim bystrzem.

 

Przed Wdą rzeka płynie ładnymi łąkami z licznymi miejscami na namiot. We Wdzie ostatnie zakupy przed Tleniem.

Przenoska na Wdeckim Młynie wywołuje tradycyjne narzekania na niechlujność właściciela elektrowni, ale z roku na rok robi się bardziej zadbana. Na noc lądujemy na łące umiarkowanie dogodnej: kiepskie wyjście, a łąka jest nisko położona - w nocy może tu być zimno i wilgotno.

Edek lubi mieć kajak zawsze w zasięgu ręki i ucha, więc solidarnie a niezbyt rozsądnie będę spać też tutaj; błąd... Piękny cichy wieczór, ale stopniowo wzdłuż doliny łąki napływa niska zimna mgiełka.

No i tak było: zimno i bardzo wilgotno. Ranek słoneczny ale po drugiej stronie, więc taszczę namiot 100m na skraj lasu, gdzie tak jak przypuszczałem, nie było ani jednej kropelki rosy, suszenie kolegi trwało półtorej godziny dłużej. Pamiętajcie - nigdy nie nocować na łące koło lasu lub rzeki, ale 5 m dalej, już w lesie. Lenistwo w porannym jesiennym słońcu

Za Wdeckim Młynem płynie się głównie wśród łąk; dla mnie odcinek mniej atrakcyjny, niewiele miejsc na biwak, są raczej na lewym brzegu. Edek skrupulatnie kontroluje cukier, odmawia alkoholu, słodyczy, a po odczytaniu podwyższonego poziomu postanawia spalić go w kłębach dymu jaki zostawia za sobą wiosłując jak maszyna parowa, znika daleko z przodu.  Przy Kałębnicy czekam dłuższą chwilę, płynę do Żurawek (most asfaltu na Kasparus), i tu czekam przez godzinę, telefon albo wyłączony albo nie działa. W końcu mam SMS: oczywiście zapomniał o propozycji bocznego szlaku na Kałębnicę. Mamy kolejne półtorej godziny straty; na szczęście nie spieszy się nam zbytnio. Do moich filozoficznych wywodów turystycznych muszę dodać dawno planowany rozdział o rozdzielaniu grupy i tzw. laufrach...

Niezupełnie się nie spieszy: za Żurawkami zaczyna się wielkie meandrowanie, a od Szlagi jest to kulminacja kręcenia, szlak robi się bardziej wymagający, a nie tylko brak miejsc do biwakowania ale nawet do wyciągnięcia kajaka. Jest późne popołudnie, do Krzywego Koła mogą być zwałki drzew, trzeba się spieszyć. Edek czekał na mnie za Łubami chyba ze dwie godziny, trudno: taki bywa los laufra... Krzywe Koło widziane z wody jest całkiem niepozorne, trudno odgadnąć, że to jedna z większych atrakcji Wdy. Tu zdjęcie z góry, z przesmyku, z tegorocznej wycieczki rowerowej.

Lądujemy w resztkach popołudniowego słońca: ja zostawiam kajak 50 m przed tradycyjnym domkiem naprzeciw Krzywego Koła, a ostrożny Edek wciąga kajak niezbyt wygodnie, za to tuż przy miejscu na namiot..

Kuchcenie, noc gwiaździsta. Ranek o tej porze roku chłodny i wilgotny, słońca trzeba długo czekać. Podpływamy z drugiej strony do przesmyku; równie nieatrakcyjny jest z wody, jak ten wczorajszy.

Nigdy nie udało mi się namówić nikogo z kajakowiczów na wyjście na tę atrakcję: większość kajakowiczów i większość rowerzystów, nie mówiąc o samochodziarzach - to typowi turyści a nie krajoznawcy: jechać, jechać, jechać, jechać... Biwak w Błędnie jest pusty, zaczyna się jeszcze większe meandrowanie rzeki. 

Odnajduję moje ulubione miejsce na spokojne spanie, które dano temu odkryłem, i beznadziejnie szukałem od paru lat na rowerze.

Nieco ryzykowne bystrze nad wysadzonymi 1939 resztkami mostu drogowego przed Pohulanką jest teraz spokojne, może wyciągnięto z wody część złomów?      

Smutne miejsce: znicze to ślad tragedii sprzed lat Sylwester, chłopak z dziewczyną pojechali samochodem na naczółku mostu o metr za daleko. Jakoś tego dnia zmarudziliśmy, popołudniem mijamy Starą Rzekę, tu jak zwykle panikuję nieco w szukaniu miejsca na namiot. Wybieramy nienajlepsze na skłonie łąki, z bardzo kiepskim wyjściem, a niewiele dalej były zdecydowanie wygodniejsze...

Wieczór i chłodna mokra noc. W Tleniu zakupy, piękny słońcem wpływamy na jez. Żur z rozległą panoramą w słońcu. Dla mnie to prawie nowy widok, bo co prawda na Wdzie byłem nieskończenie wiele razy, ale jakoś tak dziwnie się składało, że moi marudzcy towarzysze marudzili zawsze po drodze tak skutecznie, że spływy nie kończyły się nigdy dalej niż przy moście w Tleniu. Dwa razy byłem na Wdzie niżej mostu, ale za każdym razem samemu... Od lat, jeśli udaje mi się kogoś namówić na Wdę, to oczywiste jest, że starujemy jak najwyżej: Lipusz lub Borsk - bo po co jechać aż tak daleko... Dlatego tak nalegałem aby tym razem zaczynać spływ możliwie nisko. Cześć i chwała Edkowi, że nie protestował. Zresztą sami zobaczcie jak atrakcyjny jest ten odcinek, i ta pora roku...

Wpływamy przed Grzybkiem w zatokę w prawo: Edek nie gustuje w biwaku na plaży tuż obok pętli samochodu, więc płyniemy jeszcze kilometr w zatokę w prawo.

Trochę kiepskie wyjście, ale zostawiam kajak u dołu, a namiot rozstawiamy kilka metrów wyżej, na szczycie grzbietu przesmyku. I mamy suchą i najcieplejszą na tym spływie, noc. Rano budzi nas wcześnie słońce.

Przekładamy przyjazd samochodu z godz. 10 na conajmniej 12-tą. Po pierwsze nigdy dotąd nie udało się startować wcześniej niż o 11, po drugie mamy kawałek na dopłynięcie do Grzybka, i na suszenie kajaka. Po trzecie - ja jednak chciałbym wreszcie trochę popływać po jeziorze z jego licznymi zacisznymi zatoczkami. Prawda że malownicze? Akurat na paskudną zimę. Ale dodatkowy urok w filmikach Mobiusa na których spokojnie śmigają żółte liście na wodzie, z rozpędu, z bajkowym krajobrazem bliskiego brzegu, także powoli zostającym z tyłu... Wszystko przed nami (z wyjątkiem tego, co za nami...). Inne, niemal turystyczne piękne powiedzonko: Alleluja, i do przodu! Aby do wiosny! I tak, da capo al fine...

Bardzo udana wycieczka: atrakcyjny szlak, piękna pogoda i kolorowa pora roku i luzik w dobrym towarzystwie!

 

nowy adres:  tomasz.plucinski@ug.edu.pl

F strona z indeksem opisów turystycznych
F strona główna