JAREK I CELINA...       

 

 

 

 

 

Zdjęcie pochodzi z galerii Michała Rybickiego  http://mihurybi.website.pl/Foto/Fotoalbum/album/2-Kajaki/2011-05-26%20Celinka%20i%20Jarek%20-%20nie%20zyja/slides/MHR_6982.html
 

 

         

Jarka poznałem kilkadziesiąt lat temu; w hangarze Wydz. Chemii na Sobieskiego przechowywał swój kajak, i wiosną pojawiał się u nas na roboty remontowe swojego pływaka. Proponował z reguły jakiś spływ, ale dla mnie jego propozycje były zbyt ambitne. Pracował w Katedrze Filozofii UG. Jarek preferował to, co mi - leniwcowi - akurat nie bardzo odpowiadało: wyczynowe pływanie na trudnych rzekach. Ulubionym był spływ przełomowym odcinkiem Raduni. Przypominam, że jest to niewielka rzeczka płynąca z Kaszub do Gdańska, z bardzo zawiłym, krętym i bystrym przełomem niedaleko Żukowa. Z kultowym statusem rzeki górskiej. Na tym odcinku obfitującym w zwalone drzewa niewielu udaje się spłynięcie bez wywrotki i jakichś strat sprzętu. Jarek preferował zawsze nie tylko ambitny wyczyn, ale i sportową żyłkę. Wyjazd rowerem z reguły połączony z pomiarami czasu, kontrolą tempa. Właściwie tylko raz udało mi się ich wraz z Celiną namówić na leniwą wycieczkę rowerem w rejon Woziwody nad Brdą. A propozycję majowego spływu Wdą zamienił na mocno uciążliwe płynięcie... pod prąd… Kanałem Brdy. Cały Jarek… Z czasem zwykłe spływanie przełomem Raduni przestało mu wystarczać; pojawiła się wersja zimowa, w której fakt zamarznięcia rzeki nie był nie do pokonania: Jarek zamiast wioseł używał dwóch dłutek przywiązanych jak dziecięce rękawiczki, wbijanych rytmicznie w lód, i używanych do podciągania się z kajakiem do przodu. To właśnie osławione „dłutkowanie” Raduni… Przywiązanie do przełomu Raduni zaowocowało w zimowe biwakowanie co roku w tym rejonie, w uświęconej z czasem jamie w lesie nad brzegiem. Najpierw Jarek w pierwszą sobotę stycznia udawał się tam wieczorem samotnie z namiotem. Dojechałem tam w niedzielne przedpołudnie z kilkoma kolegami. Z jamy niepewnie dreptał ku nam rozczulony Jarek, który rzucił się na mnie z uściskiem. Długo przychodziłem do siebie po uścisku kolegi, który całą noc pokrzepiał się „pocieszycielką strapionych”. Ale zacząłem poznawać go lepiej, i podbił mnie swoją fantazją i zachłannością łapania to co najlepsze w życiu. W kolejnych latach biwakowaliśmy w śnieżnej jamie we dwóch, a stopniowo liczebność wzrosła do pięciu namiotów. I tyluż nietuzinkowych ludzi. Jarek z reguły zsuwał się z rana na golasa z oblodzonego brzegu, i brał rytualną już kąpiel Noworoczną. Zresztą poczytajcie barwne opisy tych uświęconych z czasem Inauguracji Kolejnego Sezonu.

http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/inauguracja2000.htm

Dlatego też umieściłem zdjęcia nie ze spływu, ale z zimowego biwaku przy ognisku.

 

Fantazja i wiara w możliwość pokonania trudności, wsparta ogromną sprawnością fizyczną i techniką pływania - to pierwsze cechy. Drugie dotyczą osobowości. Jarek był niepoprawnym optymistą, zawsze radosny, snujący plany, i wybuchający zaraźliwym śmiechem. Koneser uciech życia. Wymyślne specjały; sagan krupniku, golonka, bigosik, żeberka z kapustą. Alkohol był jednym z tych atrybutów radości. Ale nigdy nie widziałem Jarka nadużytego. To był środek tylko potęgujący nastrój. Kobiety były zawsze w centrum tej radości i bardzo doceniał ten szczegół pełni życia. No i tak pojawiła się kiedyś Celinka. Na razie nie zjawiała się na biwaczku wieczornym, dołączała do nas rano. Bardzo sympatyczna dziewczyna, dawała się porwać szaleńczym nieco pomysłom Jarka, stała się uczestniczką kajaków. O ile Jarek był żywiołem pomysłów i bardzo sprawnym realizatorem w terenie, to Celina znakomicie przygotowywała logistycznie wyprawę, była elementem rozsądku i skrupulatności. Mniej więcej w tym czasie dołączyli do nich Wiesiek z Anią z Tczewa. Teraz wyprawy zaczęły być odleglejsze i bardziej skomplikowane organizacyjnie. Dniestr, Dunaj, Serbia, Turcja, Portuglia, Francja, Hiszpania, Kanada, Egipt, Indie i wiele innych. I nieszczęsne Peru…

 

Jarek (podobnie Celina) byli niespożyci towarzysko. Tradycyjny Sylwester spędzany w terenie, był w ich wykonaniu zupełnie inny niż w naszym odludkowym stylu. W jakimś zaprzyjaźnionym zasypanym śniegiem domku w Borach Tucholskich, z pląsami i Kreacjami Dam tudzież specjałami kulinarnymi. Jarek kochał śpiewanie przy swojej grze na niewielkim akordeonie. Zresztą zawsze podbijał tą swoją bezpośredniością napotykanych tubylców za granicą. Naprawdę: Dusza Towarzystwa. Oboje zresztą… Szczególnym sentymentem darzył wyjazdy na wschód, i spotkania z Rosjanami, Ukraińcami. Znakomicie mówił po rosyjsku.

 

Na jednym z zimowych biwaków w osławionej Jamie, po należytym pobiesiadowaniu oświadczył; „wiecie, że ta moja Kobieta robi wrażenie, że chyba powinniśmy sformalizować nasz związek. A przecież to jakieś bezsensowne…”. Podjęliśmy temat przy tym ognisku w śniegu, i po długiej wszechstronnej dyskusji jednogłośnie orzekliśmy, że jest to jak najbardziej uzasadnione. W lecie, w starym Żaku odbył się ich ślub… Jarek, a wkrótce po nim Celina przeszli na emeryturę. I wtedy nastąpiła kulminacja ich kajakowania za granicą. Wyprawy były trudne i kończyły się czasem stratami. Żywot składanych rosyjskich Tajmeni nie był dłuższy niż 2-3 lata. Jeden połamany na Syberii, inny zatopiony w Serbii, kolejny porwał im szkwał wiatru w Indiach. Ale zawsze górą były umiejętności techniczne i sprawność Jarka. Zachęcam do poczytania opisów tych wypraw, które początkowo z satysfakcją umieszczałem gościnnie na stronie, zanim Jarek założył własną Stronę Włóczykija.

http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/opisy.htm (na końcu)

http://www.moje-kajaki.net/index1.htm

http://blog.kajak.org.pl/wloczykije/

 

Po tragicznej wyprawie w Peru pojawiały się przypuszczenia o zbytnim szarżowaniu i zbyt ambitnych projektach. Tak nie było. Zdawali sobie zawsze sprawę ze swoich możliwości. A byli naprawdę bardzo sprawni. Ale też liczyli się z ryzykiem żywiołu nie do końca obliczalnego. Kiedy pojawiła się długa przerwa w korespondencji z Peru, po cichu liczyliśmy się z możliwością nieprzewidzianego wypadku. Potężne wiry, zagrożenie zwierząt, choroba w upiornym klimacie. Ale zawsze pozostawało zwrócenie się o pomoc do okolicznych mieszkańców. Właśnie Jarek miał wyjątkowy dar zjednywania sobie osobistym czarem zarówno ponurych rosyjskich mundurowców, jak i hinduskich chłopów. To chyba było największe zaskoczenie, że śmierć przynieśli im zabobonni Indianie. I było to kompletnie nieprzewidywalne.

Ze swej strony nie czuję się na siłach oceniać peruwiańskich Indian uchodzących za dzikusów żyjących w świecie zabobonnych legend. Ale znam dość dobrze realia społeczności jednego z krajów środkowej Europy, mających pretensje do bycia elitą cywilizacyjną tego kontynentu. Jeden z przypadków, gdy wędkarz rzucił się na przepływający przez spławik jego wędki kajak, i zadźgał nożem płynącego. Inny degenerat zabił na osiedlu przypadkowego przechodnia, bo chciał ZOBACZYĆ jak to jest gdy NAPRAWDĘ zabija się człowieka. Bo widział to tylko w TVP, i chciał sprawdzić… Dlatego powstrzymam się od pouczania Indian.

Znowu pojawiają się głupie pytania: i po co było tak daleko się wypuszczać? Czy nie lepiej to było wynająć kajak na Krutyni? A w ogóle jaki z tego pożytek, jeśli tylko trzeba organizować potem kosztowną akcję ratunkową i angażować dyplomatów, policję?

Jeszcze bardziej irytujące są dobre rady o braniu miejscowego przewodnika.

 

Dla mnie ich styl życia jest źródłem wielkiego optymizmu: że w emerytalnym wieku (Jarek ma 70-tkę) można zachować ów optymizm, tak wielką zachłanność życia i tak żelazną zdolność realizacji zamierzeń. I świadomość, że mogłem poznać naprawdę nietuzinkowych ludzi. I jest bezcenną przeciwwagą dla promowanego powszechnie kultu pieniądza i braku jakichkolwiek ambicji.

 

Myślę, że więcej o nich już podczas dalekich wypraw mogliby opowiedzieć Ania z Wieśkiem; stali uczestnicy tych wypraw. Zachowało się wiele filmów nakręcanych przez Wieśka (i nagradzanych): chociażby: http://www.youtube.com/watch?v=KwCsYm19ASA&feature=related   (tamże: w ramce obok - wiele innych).

 

Przypuszczam, że więcej powiemy sobie na smętnym tym razem biwaku nad Radunią, w pierwszą sobotę/niedzielę stycznia 2012.

 

       

  

Zdjęcia pochodzą z naszego ostatniego biwaku, z galerii Michała Rybickiego  http://mihurybi.website.pl/Foto/Fotoalbum/album/6-W%20Polsce%20i%20swiecie/2011-01-08%20Otwarcie%20sezonu%202011/index.html

 

 

http://www.dziennikbaltycki.pl/fakty24/426518,trojmiejskich-kajakarzy-zastrzelono-27-maja-na-rzece,id,t.html

 

nowy adres:  tomasz.plucinski@ug.edu.pl

F strona z indeksem opisów turystycznych
F strona główna