INFLANTY: Tallin - Ryga - Kowno

Galeria zdjęć Michała: http://mihurybi.website.pl/Foto/Fotoalbum/album/3-Rower/2013/13-05-31%20Talin%20Ryga%20Kowno/index.html

Propozycja uzupełnienia kolejnej „białej plamy” z sąsiedztwa: Inflanty. Wątek Inflantów pojawia się w czasach krzyżackich: Zakon Kawalerów Mieczowych, w sienkiewiczowskim Potopie, w czasach zaborowych Dorpat jako enklawa intelektualna i miejsce dojrzewania wielu wybitnych postaci: Chałubiński i Zaruski. I wojenna odyseja ORP Orzeł.

http://www.1939.pl/bitwy/inne/orp_orzel/

http://www.youtube.com/watch?v=HcaNluuSa2Y

Beznadziejne są próby ustalenia transportu morskiego promem via Helsinki, równie beznadziejnego transportu koleją (48 godzin via Petersburg!), niemożność zapewnienia przewozu rowerów autobusem do Tallina. Eurolines gwarantuje dostarczenie rowerów tylko do Rygi - i takie w końcu kupujemy bilety. Kierowca bierze do kieszeni po 10 euro za rower.

 

Start z Gdańska o 19. Nie lubię nocnej jazdy samochodem na siedząco. O świcie mamy krótki postój w Wilnie. Niedaleko stąd do Ostrej Bramy, ale ja penetruję bezskutecznie możliwość późniejszego powrotu pociągiem - przez Kaliningrad. Na dworcu widzę kuriozum w postaci wagonu którego podłoga jest jeszcze wyższa niż w Polsce, a schody-drabina są wręcz z przewieszeniem.

 

 

A przysiągłbym, że nie ma bardziej nieprzyjaznych wagonów jak polskie… Przed granicą łotewską autobus zatrzymuje w polu Straż Graniczna z kontrolą. W Rydze miotamy się; nasz przewoźnik kategorycznie odmawia zabrania rowerów do Tallina, podejmuje się tego na szczęście konkurencja.

 

Ok. 17 lądujemy wraz z ulewą w Tallinie. W centrum sporo nowoczesnej zabudowy, jest chyba ona bardziej do przyjęcia niż podobna, ale jakoś udziwniona nowa architektura w Polsce.

 

 

 

 

Starówka tallińska u stoku wzgórza, kręte uliczki z ładnymi portalami, smukły ratusz, gęsto tu od turystów, liczne lokale i mało sympatyczne nagabywania do wejścia. Prowadzimy rowery stromymi uliczkami na zamek; z tarasu rozległy widok na Tallin.

 

 

 

Zbliża się wieczór, rosną znowu chmury, zbieramy się do wyjazdu na zachód. Peryferia Tallina są zaniedbane; dopada nas tu deszcz. Nie ma co jechać dalej, penetrujemy pobliski lasek, tu nasza pierwsza wilgotna noc. Koszmar komarów drobnych ale upierdliwych. Jazda na zachód niedaleko morza, zjazd nad widokowy parking. Wysoka skarpa z podciętą krawędzią, nie ma mowy o zejściu nad wodę, wyczuwalny zapaszek, upał. Tu wreszcie widzę tablicę z której parę przykazań jest mi bliskich.

- jeżdżę pozostawiając po sobie śladów tak niewiele, jak to tylko możliwe…

(a w Polsce do dobrego tonu należy rzucić sreberko po chrupkach cebulowych i pierdolnąć pustą butelką po piwie o chodnik…)

- zabieram moje śmiecie ze sobą gdy odjeżdżam.

- myję się na brzegu a nie bezpośrednio w wodzie.

 

 

 

Przykry ale typowy widok w Polsce: z ośrodka wypoczynkowego wychodzi rano osobnik z ręcznikiem przez ramie i butelką szamponu w ręku. Klęka na drewnianym pomoście, polewa obficie szamponem włosy które spłukuje wprost do jeziora; wszak wody jest tu mnóstwo…

Dilution is not a Solution for Pollution… Stan rzek i wód np. jezior Mazur jest wręcz katastrofalny: jak myślicie: skąd są te zwały piany na brzegu? Środki powierzchniowo czynne są prawdopodobną przyczyną lawinowego wzrostu przypadków alergii. Koszulę także można prać w ręku polewając ją woda i spłukując środek piorący w odległości 15 od brzegu a nie do wody. Kto z Was tak czyni?

Mam wrażenie, że stan świadomości cywilizacyjnej Estończyków  jest o niebo bardziej zaawansowany od większości tzw. europejczyków (mojego kraju zupełnie nie mogę zaliczyć do tego kręgu). Śmieci drogowych nie ma tu nigdzie (wyjątkiem był jeden odcinek drogi ostentacyjnie zarzucony puszkami po piwie przez jakiegoś degenerata. A może tędy jechała wycieczka z Polski?). Przy jednym sklepiku zauważyliśmy kilka samochodów które przyjechały nie po zakupy, ale z workami śmieci już posegregowanymi i przygotowanymi do wrzucenia w oznaczone pojemniki. Nie ma nigdzie śmietników terenie, a śmieci się nie porzuca! Tak więc nieprawda, co często słyszę - że jakby wszędzie stały śmietniki, to byłoby czysto. Bo u wielu naszych młodych ludzi rzucenie czegoś na ziemię, to nie bezmyślność, ale swego rodzaju demonstracja stylu życia: dowód bezkarności, bezceremonialności i oznaka buntu (przeciw czemu?). To nie brak śmietników ale brak śladów wychowania i ciągłe liberalne propagowanie specjalnych praw młodzieżowych świętych krów, i brak jakichkolwiek obowiązków, i rozpaczliwa nuda…

Domki drewniane, kolorowe, z wystrzyżoną obowiązkowo trawą, bez ogrodzeń (na tym zdjęciu jest to sytuacja wyjątkowa).

 

 

Trawa strzyżona jest pewnie dlatego, aby było mniej schronienia dla komarów. A płotów nie ma, bo nie ma tu zapewne złodziei ani pijanych młodocianych osobników… Lasy niezbyt przyjazne, silnie podszyte, duże obszary nieużytków, prawie nie ma upraw, po drodze nie widzieliśmy ani jednej krowy…

 

wolny wstęp,  maślanka.

 

Wiosna w całej pełni, spóźniona jest o 3 tygodnie: kwitną łany pachnących konwalii, a przy zabudowaniach i kościołach - zapach bzów i jaśminów. Upał i komary -koszmary.

Zjeżdżamy w bok nad wodospady Keila Joa; w pobliżu odbudowujący się pałacyk.

 

 

 

Skrót przez tereny leśne przecinając jedną z zapewne już ostatnich linii kolejowych w Estonii. Jeden z wielu zarośniętych starych cmentarzy ze starymi niemieckimi krzyżami. Cmentarze są tu z reguły bardzo obszerne, z wieloma niemieckimi śladami. W Madile podjazd w upale do starego kościoła w otoczeniu zabytkowych nagrobków, z kwitnącymi bzami i widokiem na morze. Bardzo przypomina mi Rugię i Bornholm.

 

 

Padise: ogromny obronny klasztor jeszcze Kawalerów Mieczowych z XII w. Pozostały tu opuszczone wnętrza kryte dachem, z wolnym wstępem całą dobę, co odnotowuję będąc wyczulonym na miejsca dogodne do ew. spania w deszczu.

 

 

 

Tymczasem mamy ogromny upał. W pobliskim sklepiku uzupełnianie stałych pozycji: piwo, soki, makaron i sos do makaronu.

Na pobliskim parkingu dystrybutor do ładowania akumulatorów elektrycznych samochodów, w Estonii jest ich sporo.

 

 

Upały skłoniły mnie do wprowadzenia boskiego obyczaju sjesty; z reguły od 12-13 do 16-17. Michał jakoś musi znosić to przymusowe lenistwo, bo ja bym tych upałów nie przetrzymał. Jazda na W.

Chronimy się na dłużej w chłodnym wnętrzu kościoła w Chariu Risti. Sympatyczna opiekunka oprowadza nas, częstuje, wręcza przewodniki. W kościele akurat trwają prace renowacyjne, obok oryginalne miejsce pochówku dzieci nienarodzonych.

 

 

Zjeżdżamy nad morze NE od Wichterpalu. Obok osiedla dacz jest żwirowata plaża, ławeczki, woda niestety brudna, ale nawet nie bardzo woniejąca pomimo mnóstwa wodorostów. W wodzie wielkie głazy, w dali dwie duże wyspy w morzu. Krajobraz trochę przypomina Zalew Wiślany, woda morska jest tu niemal słodka. Michał rozstawia się na piasku, a ja na trawie na skraju lasu; obok kwitną sasanki.

 

 

 

 

 

Następnego dnia dłuższa niezbyt interesująca trasa lasami i malowniczymi łąkami najczęściej podmokłymi lub wręcz bagnami, w upale i z komarami. Objeżdżamy tereny bagnistych rzek. Do Haapsalu zjeżdżamy pod wieczór, ale ciągle w upale. Nie udaje się nam znaleźć żadnego baru ani restauracji. Stary kurort, trochę dawnej carskiej zabudowy, woda dość brudna. Rozległy teren wokół dawnego zamku.

 

 

 

 

 

 

Utrzymywany jak wszystkie zabytki: z kasy państwowej, wstęp wolny, wychodki także. Oryginalna metalowa kapliczka cmentarna. I ogromny zabytkowy dworzec kolejowy wybudowany specjalnie dla cara ze świtą przyjeżdżających tu na wczasy. I kilka starych parowozów. Zjeżdżamy 1,5 km W na brzeg. Co prawda jest gęsto zarośnięty trzciną, ale znajdujmy miejsce dokładnie wystrzyżone, w miarę suche (płaskie brzegi są tu niemal wszędzie podbagnione), z dobrym dostępem do wody, z piaszczystym płytkim dnem i zupełnie czystą wodą. Czerwony zachód słońca.

Start o 7 rano, dłuższa niezbyt interesująca droga. Zjazd do resztek zabytkowych ruin jakiegoś pałacu o interesującej technice budowy z płaskich kamieni.

 

 

Dłuższy objazd bagien przylegających do rzeki. Upał, sjesta od 12 do 16 w cieniu dawnego amfiteatru Pituła. W niezmiennym upale na południe, zaczynamy penetrację terenu na noc. Wygląda to nieciekawie; las mocno podszyty, tereny podmokłe. Zjeżdżamy w stronę morza: tu jeszcze gorzej. Tam, gdzie teren jest bardziej przyjazny, są zabudowania i tereny prywatne skąd nas wypraszają. Cztery próby zjazdu nad brzeg w rejonach budowy elektrowni wiatrowych są nieudane; komarowe bagniska, zarośla trzcin i brak dostępu do wody. Zjeżdżamy do osady Mergiarese z maleńkim portem. Liczne domki, ale nigdzie miejsca na biwak. Ostatecznie rozbijamy się na jedynym płaskim kawałku łąki tuż przy płocie mini-portu. Wieczorem mieliśmy jedyny nocny deszcz podczas naszej wycieczki.

 

 

Następnego dnia jazda w nieco bardziej świeżej atmosferze po nocnym deszczu. Zlekceważyłem przed wyjazdem stan bieżnika tylnej opony: sfatygowana nieco, ale dopiero wczoraj zauważyłem, że prześwituje mi osnowa. Lepiej będzie kupić nową oponę, i to przy pierwszej okazji. Ale 3 km przed miasteczkiem Tystamaa z wielkim hukiem strzela mi dętka, a także opona na odcinku 2 cm (bardzo tu już cieniutkim i miękkim). Tuż przy przystanku autobusu, trzeba będzie po południu jechać do Parnu po zakup; cały dzień straty… Ale tymczasem środki doraźne: tylną pękniętą oponę przekładam na mniej obciążony przód, i podkładam pomiędzy dętkę a oponę wycięty kawałek plastikowej butelki. Zobaczymy ile wytrzyma. Po 3 km w miasteczku znajduje się sklepik gospodarczy w którym kupuję za niewielkie pieniądze nową oponę! Udało się więc nadzwyczajnie. Po tych przygodach pada propozycja skrótu od N na Parnu. Po 4 km ta modyfikacja okazała się pechowa, bo asfalt się kończy a bardzo paskudna droga szutrowa ciągnie się w słonecznym upale po horyzont. Wleczemy się tym beznadziejnym koszmarkiem prawie 20 km w tempie 10 km/h. Mamy rozrywkę: co kilkanaście minut walą z przeciwka ciężarówki z kopalni żwiru, pozostawiając nas w nieruchomym tumanie pyłu. Tak zjeżdżamy nad morze w dawnym kurorcie 6 km W przed Parnu.

 

 

Na ławeczkach w parku robimy obiad, niebo zaciąga się i przeczekujemy pokropek przez godzinę. Parnu jest miastem portowym, jest tu interesująca stara dzielnica z kościołem, starą uliczką-deptakiem, dawną akademią.

 

 

 

 

Znienacka rozpaduje się intensywny deszcz. Wyjeżdżamy po pół godzinie na południe wzdłuż dzielnic małych domków. W pewnym momencie czuję jakieś luzy lewego pedału; za późno - przy zsiadaniu wyrywam go z korby. Pech niechrześcijański dziś z tym rowerem! W uszkodzony stary gwint duralowej korby już go nie wkręcę, robię więc to bezceremonialnie i na siłę. Pedał wkręcony jest odrobinę pod kątem, muszę się przyzwyczaić do tego i nie stawać na nim całym ciężarem. Tak będę jechał już do końca; ostrożność była nieco przesadzona, bo jakoś jeżdżę tak do dziś. Zjazd nad morze ok. 10 km S od centrum Parnu, rozkładamy się na skraju lasu przy plaży niedaleko masowego pomnika wojennego. Błąd, bo trzeba było przed decyzją spenetrować okolicę: a było tuż obok znakomite miejsce na piasku plaży… Plaża tu szeroka i piaszczysta, dobry dostęp do wody, płaski płytki brzeg i czysta woda. Niedaleko mojego biwaczku spotkałem podejrzanego osobnika, który starannie ukrywał swoje oblicze - jakby mi skądś znane… Dopiero potem przeglądając zdjęcia mnie olśniło: toć spotkałem tam kuzyna samego Bin Ladena!

 

 

 

W upale jazda wzdłuż wybrzeża na S. Coraz więcej ładnych plaż. Na granicy z Łotwą zbiera się na burzę, przeczekujemy pod wiatą. Na Łotwie krajobrazy podobne, komary również. Skręcamy w bok w kierunku muzeum w dworku. Upał potężny, muzeum okazuje się renomowanym zajazdem; zmęczonym rowerzystom oferują upalną sjestę na leżakach w cieniu w parku. Sympatycznie.

 

 

 

Dalej w upale ładne miasteczko Saulkrasty; niedaleko brzegu, z sympatyczną parterową zabudową. 5 km S mijamy wojenne miejsce pamiątkowe. Trochę szokujące, że jest to miejsce katastrofy wojskowego samolotu; co prawda z łotewską załogą, ale w służbie niemieckiej…To dość typowe: podczas wojny często małe narodowości bałtyckie widziały tylko możliwość współpracy z silniejszym - tu, z Niemcami.

 

 

 

 

Tak było z Estończykami, Łotyszami i Litwinami… No i takie są potem narodowe pamiątki, jaka historia… W Polsce byłoby to jednak wstydliwie ukrywanym epizodem. Teren zaczyna się robić ludny; mamy duże trudności w spenetrowaniu miejsca na noc. Wreszcie 5 km N od ujścia rz. Gauja zjeżdżamy na plażę. Pusto, upalnie, akurat dla nas.

 

 

 

 

Czysta woda, na piasku miliony wyrzuconych falami chrabąszczy. Ja usiłuję spać pod gołym niebem na piasku, ale komary są wytrwalsze. Ok. 1 poddaję się i rozstawiam namiot.

Rano dzień zaczyna się jakiś rozlazły. Jest znowu upał, do Rygi z 40 km nieciekawą drogą w słońcu. A tuż obok mamy przystanek podmiejskiego pociągu. Oczywiście: podjechać. Ale mój towarzysz ujawnia niezrozumiałą dla mnie antypatię kolejową. Nie będziemy się rozdzielać; pojedziemy więc rowerami te 2,5 godziny. Ale i tak po drodze rozłączamy się, nie wiem czy nie na dobre, bo jakoś tego dnia wisiał kryzys w nastroju. Ale mamy dostatecznie dużo doświadczenia aby wyczuć proporcję w takich wahnięciach, i nie doprowadzać do pochopnych decyzji. Dojazd do Rygi był rzeczywiście paskudny; gorąco, ruch, nieciekawy teren przemysłowy. Odnajdujemy się w rejonie zamku. Podoba mi się stare centrum: w tym budynku podpisano pokój Ryski.

 

 

 

 

Sporo secesji, duży ruch turystyczny, paskarskie kursy wymiany łata. W potężnym upale wyjeżdżamy na W w stronę Jurmali. Bardzo mnie zachęcano do tego ryskiego „Sopotu”. Ścieżka rowerowa prowadzi ładnym zalesionym terenem przedmieść.

 

 

 

Zjazd w potężnym upale do Jurmali wzdłuż rwącego potoku samochodów szybko pozbawia entuzjazmu. Ostatecznie zjeżdżamy na plażę na początku tego kurortu; a ciągnie się on dalej na W jeszcze z 20 km. Mnóstwo Rosjan (Rosjanki bezbłędnie można rozpoznać po wysokich obcasach).

To w ogóle duży problem: jeszcze carska polityka manipulowania i przesiedlania całych narodów, kontynuowana przez Sowietów doprowadziła do aktualnego zagęszczenia Rosjan w Estonii, Łotwie i Litwie (szczególnie na pograniczu). Od 2014 stwarza to bardzo realne zagrożenie. Od pewnego czasu patrzę na to w bardzo konkretny sposób - niestety jako potencjalny obszar konfliktu zbrojnego. Jedną z wizji zaprezentował film BBC http://www.veoh.com/watch/v100958706dgM8wMZd . Pod wieloma aspektami ta wizja jest tragiczna. Dysponuję polskim tekstem tłumaczenia.

   Jurmala zabudowana częściowo jest starymi parterowymi i piętrowymi domkami, często drewnianymi; atmosfera trochę podobna jak w dawnym Sopocie. Wracamy i wyszukujemy miejsce na biwak nad brzegiem rzeki naprzeciw Jurmali.

 

 

W niezmiennym upale kłopot z wjechaniem na system dróg które są poprowadzone tak jak autostrady. Do Jelgawy dojazd szeroką drogą z wygodną ścieżką rowerową.

 

 

 

 

Potężny kompleks pałacowy w carskim stylu. Jest to jednak posiadłość jednego z książąt kurlandzkich; obecnie Uniwersytet, w bocznym skrzydle mauzoleum rodowe. Przy wyjeździe na SE zjeżdżamy na cmentarz z kwaterą lotników brytyjskich z I wojny światowej. Komary! Boczna droga szutrowa, tereny po-kołchozowe. Koszmarne domy mieszkalne, zaprojektowane partacko, z dobudowanymi zewnątrz blaszanymi wywietrznikami. Teren bezleśny nie rokuje dobrze noclegowo, znajdujemy na uboczu ruiny kołchozowych chlewni z silikatowej cegły i rozstawiamy namioty na betonie…I tak wyszło lepiej niż się zanosiło.

 

 

 

Paskudna jest ta droga szutrowa, łapię dziurę. Rundales, ogromny pałac z bogatym wyposażeniem, miejsce licznych wycieczek.

 

 

 

 

4 km SW przed Bauska zjazd do niszczejącego pałacu Saulaine. To skrajny kontrast z wizytówkowym poprzednim obiektem. Oryginalne założenie składające się z okazałej centralnej części i półkolistych piętrowych skrzydeł z długim korytarzem i mnóstwem małych komnat, każda z okienkiem.

 

 

 

 

W latach 90tych była to szkoła z internatem dla dziewcząt. Teraz opuszczona, z zaciekającymi dachami, ze stertami szpargałów walających się po podłogach. Znajdujemy sporządzane przez podopiecznych albumiki o Leninie. Skąd my znamy tę dewastację z lat 90tych… W Bauska niezbyt interesujący zamek; szukamy długo i bezskutecznie w mieście miejsca w którym można coś zjeść. Opustoszała granica litewska. Parę km dalej skręcamy na E w kierunku Birż - szlakiem sienkiewiczowskiego Potopu. Paskudna droga szutrowa. Okolica bezleśna, równomiernie rozsiane wszędzie gospodarstwa źle rokują noclegowi. Po raz pierwszy od Tallina widzimy na polu krowy.

 

 

 

 

Drugi raz ciepłe uczucia budzi stary zmurszały drewniany krzyż przydrożny, także po raz pierwszy na tej wycieczce. Ciekawe, czy także na Litwie wygłasza się opinie, że krzyże są symbolami religijnymi i ich miejsce jest w kościele… Ale wiejskich kościółków tu nie widać. Decydujemy się zapukać w trzech kolejnych gospodarstwach, bezskutecznie, bo nie było w nich nikogo - niedziela. W trzecim wita nas przy bramie umiarkowanie gościnnie, pies. Nadzwyczaj inteligentne stworzenie, popatrywał na nas bystro i wywoływał kogoś z domu. W końcu wbiegał do środka z wyraźnym anonsowaniem nas-gości. Gospodarze spali albo byli „w stanie wskazującym”. Ostatecznie rozbiliśmy się na skraju sadu. W nocy na namiot przypełzło towarzystwo 20 ślimaków.

Dopiero na Litwie krajobrazy robią się po raz pierwszy podczas tej wycieczki jakieś bliskie naszym klimatom. 4 km przed Birżami krasowe zapadliska głębokości kilkunastu metrów, obok wiaty od deszczu i miejsce na ognisko.

 

 

 

W Birżach jest pałac Radziwiłłów, zrekonstruowany, niezbyt interesujący, zresztą zamknięty (bo poniedziałek). Kościół z tablicą fundacyjną Tyszkiewiczów. Jedziemy na drugą stronę jeziora kilkusetmetrowym drewnianym mostem.

 

 

 

 

 

 

Pałacyk Tyszkiewiczów jest otwarty, także zrekonstruowany, a teraz jest tu siedziba biur pobliskiej fabryki. Zaciąga się i zaczyna wytrwale padać deszcz. Chowamy się w klatce schodowej, nie gardzimy ciepłą woda w łazience, jest okazja do luksusu golenia. Deszcz pada już trzy godziny; z biura wychodzi sympatyczna pani, która zaprasza do pustej sali konferencyjnej. Podsypiamy na rozstawionych krzesłach. Wreszcie koło 15 dostajemy propozycję aby zostać tu na noc; biura się co prawda zamyka, ale portier zostanie uprzedzony o pobycie. Kierownik bardzo serdecznie wprowadza w działalność: zakład produkuje produkty lniarskie. Dostajemy do obejrzenia dwa ładne albumy krajoznawcze. Przyjęcie jest nadzwyczaj miłe, ale po 4,5 godzinach wreszcie deszcz ustaje; tak więc jednak - jedziemy. Okolica w dalszym ciągu zasiedlona, brak lasów, wszystko mokre po ulewie. Ostatecznie rozkładamy się na mokrym rżysku po sianokosach, w resztkach słońca. Jeden z najbardziej kiepskich biwaków.

 

 

 

Za Bawalnikas wjeżdżamy w rejon rezerwatów kompleksów leśnych. Na Litwie jest sporo wiat turystycznych, oznakowania widzimy często przy drodze; tylko, że do takiej wiaty dojechać trzeba w bok 2-6 kilometrów. Nie korzystaliśmy z nich, ale pewnie warto na przyszłość brać to pod uwagę.

 

 

Spore miasto Poniewież, ale pozbawione uroku; robimy w upale zakupy. Sjesta w cieniu nad jeziorkiem na skraju Upity. Toć to tereny gdzie rozpoczyna się Potop sienkiewiczowski. Upita była kwaterą Kmicicowych wolontariuszy, po drodze mijamy drogowskazy i rozkłady jazdy autobusów: Pacunele, Wodokty, Wołmontowicze. To tu grasował i palił Kmicic z hulakami. Od Poniewieża krajobraz coraz bardziej malowniczy. W Krakinowie przejeżdżamy na drogę po W stronie Niewiaży.

 

 

 

 

Noc na terenie resztek opuszczonego gospodarstwa. Mam pokusę aby spać bez namiotu w izbie, ale pamięć zajadłości komarów tępi hardość - i rozstawiam namiot.

Kiejdany budzą mocne rozczarowanie: albo czas starł realia znane z Potopu, albo to Sienkiewicz podkoloryzował tamten opis; a umiał robić to znakomicie. Inna rzecz, że i historię traktował czasem także dowolnie. Ani śladu świetności, pałacu w którym Radziwiłł podpisał pakt ze Szwedami a Zagłoba rzucił mu w twarz; „zdrajco, po trzykroć zdrajco”. Potem byli eskortowani okrężnymi drogami przez które jechaliśmy, do Birż. Pozostało małe chociaż rozległe miasteczko z małomiasteczkową zabudową, przypominające nasze Podlasie. Na rynku pomnik Radziwiłła którego my znamy jako zdrajcę-heretyka, a którego na Litwie dziś ceni się wysoko.

 

 

 

 

Na pomniku w kształcie sarkofagu jest symbol podania dłoni. Ze Szwedami przeciw Polsce… Współczesna antypolskość Litwy jest w polityce przykro zauważalna. Jest alergiczna i irracjonalna politycznie wobec wschodniego sąsiedztwa; można się obawiać, że skończy się to kiedyś źle dla Litwinów. Ale my nie spotkaliśmy się nigdy z antypatią podczas wycieczki. Objadamy się na razie potężnie litewskimi cepelinami. W Kiejdanach jest duży cmentarz żydowski. Wyjeżdżamy na S wzdłuż W brzegu Niewiaży, jej malowniczą szeroką doliną z wysokimi brzegami. Biwak w ładnym miejscu nad zakrętem rzeki, przy stoliku.   

 

        

Ładny biwak, rano w niezmiennym upale jazda na S na Kowno. Jedziemy po centralnym deptaku, stare centrum.

 

 

 

 

Kowno to także historia najnowsza: w latach międzywojennych tymczasowa stolica Litwy po zajęciu Wilna przez gen. Żeligowskiego. Skomplikowane dzieje obu narodów. Po obiedzie łapiemy autobus do Suwałk, biorą po 5 Euro od ramy. W Suwałkach lądujemy ok. 18, totalna pustynia komunikacyjna. Kolej była łaskawa zlikwidować wszystkie, nawet sezonowe połączenia przez Ełk; jest jakiś nocny autobus z przesiadką w Olsztynie z perspektywą wylądowania tam na trawniku. Lub poranna podróż koleją przez Białystok - Ełk. W przyszłym roku pewnie będzie już tylko przez Białystok - Warszawę. Ale już Pendolino za horrendalną cenę! Zakupy w wielkim samie z czynną tylko jedną kasą. I rozstawiamy się na wzgórkach na peryferiach Suwałk. Rano autobus szynowy przez Augustów do Białegostoku. 2 godziny na przesiadkę i koszmar jazdy przez Ełk Olsztyn. Koszmar, bo łącznie ponad 12 godzin jazdy, a od wczorajszego wjazdu do Suwałk, 28 godzin. Ależ wielką jest Ojczyzna nasza… Ale nas urządziła Kolej!  

 

 

   

http://books.google.pl/books?id=s1lAhtyfILoC&pg=RA1-PA353&lpg=RA1-PA353&dq=klasztor+padis&source=bl&ots=YAKCaa8Hi0&sig=ZzDf-ZzzKlK7jfkjJ1VaK41ljLo&hl=pl&sa=X&ei=BicKUqeqFsSRswbh8YCAAQ&redir_esc=y#v=onepage&q=klasztor%20padis&f=false dłuższe archiwalne opracowanie historyczne

  

nowy adres:  tomasz.plucinski@ug.edu.pl

F strona z indeksem opisów turystycznych
F strona główna