FRANCJA: MASYW CENTRALNY   21.08 - 11.09.2011

 

 

 

Wyjazd 21 sierpnia po południu: Chojnice, Piła, Czarnków. Już po ciemku, z GPS w ręku manewruję do miejsca naszego F biwakowania kajakowego sprzed tygodnia, N od Zbąszynia. Zapamiętałem wtedy jakieś stoliki niedaleko nad wodą, ale po ciemku nie mogę ich znaleźć. Okazało się, że GPS doprowadził do nich na 15 m; trzeba na przyszłość mieć więcej wiary w to urządzenie. Bardzo wilgotna noc, hordy komarów.

 

 

Rano 22.08 przez ładne okolice: Sulechów, Krosno Odrzańskie; granica kilka km S od Gubina. Po niemieckiej stronie objazdy, bo ciągle trwają roboty drogowe. Autostradą obok Drezna, Karl Marx Stadt (no, jak się to dziś nazywa?), Zwickau, Bayreuth. Za Norynbergą jedziemyszóstką, a przed węzłem skrzyżowań zsiódemkąskręt w drogę 25 na S. W okolicy jest kilka miejscowości zaznaczonych jako zabytkowe i interesujące; dłuższy postój w Dinkelsbuhl. Wzorowo obrazkowo zachowane w historycznej formie bardzo malownicze miasteczko. http://www.youtube.com/watch?v=Gini7lOS7S8

 

 

 

 

 

 

 

W upale migawka aparatu odmawia pracy; niedobrze, bo to pierwsza poważna niesprawność po 6 latach używania Nikona. Po godzinie, w wieczornym chłodku działa znowu. Wyjazd pod wieczór, kilka km na W wśród pól ładny biwak nad niewielkimi stawami, gdzie można było popływać po upalnym dniu; sympatyczny wieczór N49o03,080’  E10o15,880. Śpię na drewnianym pomoście nad wodą.

 

23.08 kilkanaście km na S Nordlingen; również kolorowe i zabytkowe. http://www.youtube.com/watch?v=qfGIOX1dADE

 

 

 

 

 

 

 

 

Upał robi się okropny, objazdami koło Ulm. Pod samochodem pojawiają się przecieki z miski olejowej. W Riedlingen zaczynamy poszukiwanie masy uszczelniającej. Nie znamy nazwy handlowej, trudności w sprecyzowaniu problemu. Ale w warsztacie z wielką życzliwością podają informacje, telefonicznie ustalają sklep, w którym dostaniemy specyfik, i wskazują nam drogę. Naprawdę podkreślam ujmująca życzliwość Niemców! Bocznymi drogami zjazd nad jez. Bodeńskie w rejonie na zach. od Uberlingen, kąpiel i zalepianie dziurki w misce olejowej. Migawka aparatu znowu zablokowana! Proponuję dużą atrakcję w postaci wodospadów Renu za Schaffhausen. Jest popołudnie, mogą nam zamknąć wejście - więc należałoby się pospieszyć. Krzysztof chce jednak koniecznie obejrzeć Ren po drodze, a to oznacza kilkadziesiąt km objazdów. Nie dało mu się tego wyperswadować; na pusty już parking dojeżdżamy pod wieczór. Kasy nieczynne, ale zejście do wody jest wolne (jeszcze lepiej). Jesteśmy niemal na obrzeżach Schaffhausen; szeroki tutaj Ren wali się z 20metrowego progu szeroką ławą huczącej masy wodnej. Od zamku na krawędzi urwiska można zejść galeriami na dół, tuż przy spienionej ścianie wodospadu. http://www.youtube.com/watch?v=mhhuEP-9GgU&feature=related

 

fot. K.W.

 

Jest późno, proponuję spać właśnie tu w śpiworkach. Na razie obchodzimy pobliskim mostem kolejowym drugą stronę Renu, z niewielką elektrownią wodną. Dochodzimy do samochodu, robimy kolację, i jak zwykle towarzysze tracą teraz ochotę na jakiekolwiek fantazje: będą spać w samochodzie.

 

 

Idzie burza, ja w samochodzie spać nie mogę; w tak ruchliwym miejscu nie mogę się też rozłożyć w śpiworze na trawniku; jest za późno aby odjechać i szukać na ślepo innego miejsca; spanie samemu przy wodzie jest ryzykowne, bo może to być miejsce nocnych pielgrzymek agresywnej i podpitej młodzieży. Takie skutki marudztwa dziennego i beztroskiZły schodzę jednak nad wodę: jest tu niezłe miejsce pod daszkiem, jakieś 50 m w dół od wodospadu za załomem brzegu hałas już nie jest tak dokuczliwy. Stoję sobie do zmroku niemal pod zwałami pędzącej z hukiem wody podświetlanej zmiennymi kolorami reflektorów. Trochę kiczowate, ale niezwykłe; stopniowo robi się pusto. Wracam do schowanego niedaleko śpiwora. Noc na ławeczce jest spokojna, burza przeszła bokiem.

 

24.08  dłuższy mało ciekawy przejazd na W do Bazylei, skręt na SW w stronę Francji – pasmo Jury, lokalne przejście graniczne w górach i zjazd na przełom granicznej rzeki Doubs, na S od Maiche. Niewielka rzeka w głębokim wąwozie z drzewami obrośniętymi zielonymi długimi brodami mchów, stromy lewy brzeg, którym podobno prowadzi szlak o różnej trudności. N47o11,240E6o52,480stoliki, wiaty.

http://www.youtube.com/watch?v=e1mHRgcfR80  (przepraszam za głupie dźwięki w tym filmiku)

http://www.youtube.com/watch?v=M-pUK3vpOhQ

 

Nie mam ochoty na wieczorne ryzykownie nieznanych trudności, więc wracam i podchodzę niedaleko ferraty - „małpiego gaju” poprowadzonej pionową ścianą i po długich na kilkadziesiąt metrów mostach linowych pomiędzy basztami.

 

 

 

 

Na ferracie spory ruch, ja idę ścieżką tradycyjnym szlakiem obchodząc cały odcinek górą. Wieczorem odnotowuję niezwykłość; moi towarzysze śpią dziś poza samochodem! 

W ciągu tej wycieczki, przez prawie 3 tygodnie zdarzyło się to tylko bodaj dwa razy. Co takiego jest w magii kłopotliwego wyciągania wszystkich bagaży, utykaniu ich na noc, szykowaniu legowiska, spania w aromacie oleju napędowego wsiąkniętego w wykładziny tapicerki, i odwracania tych wszystkich czynności rankiem?... Toć jest lato, pewna pogoda na południu Europy, całkowity brak komarów i pijanych lumpów! Czaru fetyszu samochodu zwykły człowiek widać nigdy nie zrozumie

25.08 wzdłuż granicy na S, ponownie wjazd do Szwajcarii w Le Locl. Jedziemy górskimi drogami z rozległymi widokami. Na wysokości Pontarlier, W od Fleurier ponownie wjazd do Francji. Popas nad Lac de St. Point i potem na południe. Krajobraz z widokiem z wysoka na jeziora w dole. Miejscem startowym jest parking du Pic de lAigle N46o36,600’  E5o54,350 http://www.youtube.com/watch?v=lYmi3W75DQE

 

 

fot. K.W.

 

 

Kilka km NW od Mantua, w Izernore pozostałości świątyni Galo-Romańskiej. Obiad robimy sobie nad jeziorem polodowcowym Lac de Nantua na obrzeżach miejscowości Port wśród kolorowego zbiorowiska tutejszych mieszkańców; folklor, ale nocować bym się tu nie zgodził. Jedziemy na S w stronę Lyonu. Kilka km S od Pont dAin most Amberieu-en-Bugey, po E stronie rzeki niezły biwak na łąkach nad wodą N45o57,840E5o15,510. Winko przy ognisku. 

 

 

 

26.08 Lyon. Stara część miasta wspina się stromymi uliczkami, stare kamienice, liczne kawiarenki, dawne przejścia handlowe podziemiami kamieniczek. Zwiedzamy muzeum lalek, dalsze plany niweczy deszczowa pogoda i coraz ciemniejsze niebo.

 

 

 

Plątanina dróg wynosi nas najpierw głupio za daleko na północ, nawracamy na W w kierunku Clermont Ferrand; cały czas albo pada albo wręcz leje, jest zimno. Dalej w deszczu przez Clermont Ferrand: kilka km na zachód w rejonie skupiska wygasłych wulkanów jest niezły parking N45o48,330E2o9,300; w deszczu pod osłoną płachty rozstawiamy kolację przy stoliku.

 

 

 

27.08 wypogadza się, więc ruszamy na jeden z pobliskich wulkanów Puy de Pariou. Trasa okrężna, wokół bujna roślinność, ale wyżej stoki słabo porośnięte; może to złudzenie, ale mam wrażenie, że roślinność nie zdążyła się tu na dobre zakorzenić: podobno niektóre z tutejszych wulkanów były czynne jeszcze kilka tysięcy lat temu. To właściwie więc wulkany czynneAle ponieważ ziemia nie jest ciepła pod stopami, więc idziemy pewnie. Podejście poprowadzone po drewnianym podeście, pewnie aby zabezpieczyć ześlizgujący się grunt przed rozdeptaniem. Górna część kopki z jednej strony jest kompletnie naga, pokryta rudobrązową glebą.

http://www.youtube.com/watch?v=cmvvE5o-zfs

http://www.youtube.com/watch?v=vjQjz05BAJo&feature=related

 

 

 

 

 

 

Widoki na pobliskie liczne inne stożki z szerokimi kraterami. Na szczycie wieje tak okropnie, że muszę iść nieco pochylony. Zejście do szerokiego stożkowatego krateru głębokie na kilkadziesiąt metrów; nie chce mi się tam złazić. Po powrocie jazda na S w kierunku Le Mont-Dore. Po drodze parking z widokiem na kolejną imponującą i rozprutą erozją okazałą skałę wulkaniczną. http://www.youtube.com/watch?v=C2RCJ_faY-Y&feature=related

Mt. Dore   - masyw po wygasłym 2 miliony lat temu wulkanie; przelatujemy w górę doliny.

 

 

 

Kolejką linową na Puy de Sanci 1885m aby rozejrzeć się w okolicy. Nawiewa chmury i widzimy tylko tyle, że nasze szczyty podobne w pierwszej chwili do Tatr Zachodnich, jednak zbudowane ze skrzepłych słupów lawy. Pod wieczór zjazd do miasteczka Mt. Dore. Sporo bardzo oryginalnej zabudowy, również secesyjnej.

 

 

 

 

 

 

 

 

Był to niegdyś atrakcyjny kurort, a teraz, zapewne za sprawą konkurencji zbyt bliskich i znacznie atrakcyjniejszych turystycznie Alp, pogrąża się w recesji. Wracamy w górę doliny na kolację i biwak przy stoliku na uboczu parkingu, z ładnym widokiem na dolinę i góry.

 

28.08 szerokim łukiem objeżdżamy wierzchołki Mt. Dore. Romański kościółek St-Amandin, starodruki nut na czterolinii...

 

 

 

Przed nami największy z Francuskich wulkanów Mont du Cantal. 

Od 2 milionów lat wygasły, rozczłonkowany dolinami polodowcowymi na kilka kulminacji 1700 – 1800 m n.p.m. Oglądany z pewnej odległości wyraźny stożek o średnicy u podstawy 70 km (Tatry mają 55 km długości i 20 szerokości)!!! Wyjazd na węzłową przełęcz Pas de Peyrol.

 

tłumaczenie: góry Cantal

trochę o Owernii http://kolumber.pl/g/2621-troch%C4%99%20Owernii%20i%20nie%20tylko

piosenka Brassensa dla Owerniaków  http://www.youtube.com/watch?v=z_nRKSq8SG8&feature=related  i jeszcze: http://www.youtube.com/watch?v=3sAyO7o6RBo       http://www.youtube.com/watch?v=j5cD3arf54E    

 

Idziemy na przechadzkę w góry; na stoku bardzo ożywiona działalność lotniarzy, co kilkanaście minut przelatuje nie dalej niż 15 m od nas łopocące skrzydło na tle okolicznych wulkanicznych stożków.

 

 

 

 

 

 

Na noc wracamy kilka km na biwak przy stolikach parkingu N45o07,890E2o42,230. Piękny wieczór, jesteśmy na krawędzi pionowego urwiska w malowniczą dolinę, kolorowe widoki zachodu słońca.

 

29.08 rano na spękanych ze starości i omszonych stolikach ubożuchny posiłek pielgrzymi w postaci pajdy przaśnego chleba z plastrem pasterskiego sera(winko i inne hedonizmy spożyliśmy wczoraj).

 

 

 

Z przełęczy jazda na W: miasteczko Salers N45o08,290E2o29,760’ całe z szarego tufu wulkanicznego okazało się prawdziwą bajką. Tak jak w zeszłym roku zauroczyły mnie wodne refleksy Wenecji, tak tutaj to kamienne mury i dachy domostw.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

http://www.youtube.com/watch?v=h3kSD4kV7A0

http://www.youtube.com/watch?v=Mk_AEBqfWIs&feature=related

 

Miasteczko jest w całości taką właśnie kamienną perełką, z łupkowymi dachami. Sporo turystów, ale jakoś żyje się tu w miarę normalnie, bez jarmarcznego zgiełku. Kolejne kamienne miasteczko na zachód: Collonges-la-Rouges N45o03,770E1o39,550’ całe z czerwonego tufu  (to bodaj najdalej na W położony punkt wycieczki, zaledwie półtora stopnia E od Greenwich) przy bocznej drodze 38, SE od Brie.

 

 

 

 

 

http://www.youtube.com/watch?v=efexHS5YlpU&feature=related

Tłumy turystów tłoczą się w niezliczonych sklepikach - cały nastrój pryska w tym jarmarku. Cofamy się SE do Chat. de Castelnau nad Dordogne. Romański kościół i potężny zamek, o tej porze dnia już zamknięty; rozległe ładne widoki na okolicę. Dalej objazdami na zagadkowo oznaczone na mapie miejsce Gouffre (czyli: dziura) de Padirac  N44o51,360E1o45,040. Nie wiemy co to za atrakcja, ale pewnie jest znaczna, bo opustoszałe wieczorem parkingi obliczone na setki samochodów.  (F tłumaczenie).

 

30.08 rano idziemy do centrum: po prawej ogrodzona kilkudziesięciometrowej średnicy okrągła bezdenna dziura. No, więc wiemy: system podziemnych korytarzy. Zjeżdża się windą kilkadziesiąt metrów, stamtąd pieszo kilkaset metrów wśród nacieków jaskiniowych do podziemnej przystani wodnej.

http://www.youtube.com/watch?v=Q0JVCHu3x-4

http://www.youtube.com/watch?v=Oezk8K6QHQg

http://www.youtube.com/watch?v=s9sSne8IYSM

http://www.google.pl/search?q=Gouffre+de+padirac&hl=pl&rls=com.microsoft:pl&prmd=imvns&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=r6YzT7vrO8uj-gbc_tSJAg&ved=0CGAQsAQ&biw=1024&bih=698

 

 

 

 

Stąd najatrakcyjniejszy odcinek półgodzinnej jazdy łodzią pod fantastycznymi gigantycznymi kolorowymi naciekami. Próby fotografowania i filmowania zwalczane z bezprzykładną zaciekłością: kwitnie tu przemysł pamiątkarski - bezwstydnie drogie zdjęcia można wykupić na końcu wycieczki. System wodnej rzeki ciągnie się pod ziemią bodaj 18 km. 

Dalej na S, pomiędzy Rodez a Albi, usytuowane jest dawne dzieło inżynierskie: stalowy nitowany potężny kolejowy Viaduc du Viaur N44o07,490E2o19,880. Początkowo oglądamy go z poziomu toru, akurat jedzie autobus szynowy.  http://www.youtube.com/watch?v=XP0_ZuqjNOc

obrazki

http://www.google.pl/search?q=Viaduc+du+Viaur&hl=pl&rls=com.microsoft:pl&prmd=imvns&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=kLgzT9urKoON-wbniMCSAg&ved=0CDQQsAQ&biw=1024&bih=698 

 

 

fot. K.W.

 

 

 

Potem robimy dłuższy objazd, i podjeżdżamy od dołu; piękny widok znad rzeki (tu mógłby być wspaniały biwaczek).

Lokalnymi drogami dłuższa jazda w rejon miasteczka Ambialet nad rz. Tarn ok. 30 km E od Albi. (http://www.google.pl/search?q=ambialet&hl=pl&sa=N&prmd=imvns&tbm=isch&tbo=u&source=univ&ei=x9UuT6i2FJPT4QSByf2-Dg&ved=0CDMQsAQ&biw=1024&bih=505 ) Rzeka opływa tu pętlą wydłużony, wąski, wysoki półwysep z romańskim kościółkiem i dawnym opactwem na szczycie. Tu, na górze, czeka na nas stół z ławeczkami, rozległy widok i murawa na nocleg N43o57,090E2o22,940 http://www.youtube.com/watch?v=-H55-yPNihw&feature=related

 

 

31.08 wraz z Hanią trochę wymogliśmy na Krzysztofie długi odskok na S przez Castres do Carcassonne: jakżeby nie obejrzeć najsławniejszego systemu średniowiecznych murów miejskich.  http://www.youtube.com/watch?v=wFAtE_kPf6s&feature=fvst

 

 

 

Dla mnie było to jednak największe rozczarowanie. Co prawda mury rzeczywiście malownicze i imponujące, ale nie tak bardzo autentyczne, bo przebudowane były stosunkowo niedawno. Dobiło mnie jednak to co działo się wewnątrz starego miasta; tłoczący się wokół setek sklepików pamiątkarskich podniecony tłum turystów, przez który trzeba było się miejscami niemal przepychać. Natychmiast straciłem cały entuzjazm i uciekłem z tego tłumu zostawiając pozostałą dwójkę, która robiła wrażenie zachwyconej różnorodnością oferty. Za dwa tygodnie Zośka ma tu przylecieć samolotem z Anglii wyładować rower i zacząć samotną wyprawę w Pireneje. No, ależ się dziewczyna turystycznie zaparła! W deszczową pogodę wyjazd NE drogą 620 przez szare i niezbyt dla mnie atrakcyjne Montagne Noire na przeł. Col de Serieres koło Labastide-Roairoux. Już w kompletnej mgle natykamy się na miejsce widokowe (hłe, hłe) ze stolikiem N43o25,220E2o37,440. A zanosiło się, że dziś spać będziemy w rowie

 

 

1.09 szukamy kolejnego dzieła inżynierskiego, tym razem całkiem nowoczesnego: najwyższego na świecie - wiaduktu Millau N44o04,870E3o01,410. Dzieło imponuje smukłą śmiałością; w styczniu w TV widziałem film o technologii budowy tego dzieła. http://www.youtube.com/watch?v=2Ift5EPaWGQ

 

 

 

Drogą 907 NE od Millau w kierunku kanionu Gorges du Tarn. Jedzie się dziesiątkami kilometrów wąskiej drogi przyklejonej do ściany, z mnóstwem skalnych widoków. Pod przewieszoną skałą, na której uprawiają skoki na linie, jest miejsce biwakowe ze stolikami; ewent. zabiwakowanie możliwe jest obok w ruinach domostw pod skałą N44o18,400E3o15,400.

 

 

Pod kolejowy most Eiffela Viaduc de Garabit (SE od St. Flour, N44o58,415E3o10,920) dojeżdżamy prawie o zmierzchu, spóźniam się ze zdjęciami. Namiot tuż przy drodze. http://www.youtube.com/watch?v=zspzrcbjybs   http://www.youtube.com/watch?v=YDHKjfFCPAk    http://www.youtube.com/watch?feature=endscreen&v=OQhkROmm1QI&NR=1      http://www.youtube.com/watch?v=G4S5-MABFBM&feature=related       http://www.youtube.com/watch?v=q1CAI0JbVNI&feature=related

 

 

 

2.09 jedziemy niemal dokładnie na wschód, ponownie w wulkaniczny rejon S od Clermont Ferrand. Miasto Le Puy z kilkoma dominantami: wielki posąg Chrystusa, katedra z kolejnym posągiem na wzgórzu obok oraz smukła igła skalna pośrodku miasta, z kościółkiem na szczycie.

http://www.youtube.com/watch?v=80p-amcdSlo

Katedra, do której wejście po szerokich schodach z ciemnym pięknym wnętrzem, cudownym posągiem i antycznymi detalami w zaułkach i robiącym nieco niesamowite wrażenie wielkim posągiem na przylegającym wzgórzu. Na nas również wrażenie (mieszane) wywołała bramka wejściowa z kasą do tego posągu.

zdjęcie pochodzi z: spip.php-article66 

 

 

 

 

 

Miasto jest rozległe, z zabytkami rzymskimi, z zabudową secesyjną; ma sporo uroku. Najbardziej ekscytowała nas owa iglica skalna, będąca pozostałością wulkanicznego neku. Wchodzi się tam spiralą kilkuset stromych schodów (także tutaj jest kasa). Ze szczytu imponujący widok na miasto u stóp. Na szczycie maleńki romański kościółek św. Michała. Ciemne wnętrze z licznymi malowidłami, dyskretne śpiewy gregoriańskie. Jest to pradawny ośrodek etapowy w pielgrzymkach szlaku do Santiago de Compostela. Bardzo niezwykłe miejsce. W muzeum poniżej wyświetlają film o jego historii.

 

 

 

 

Współczesna Francja uchodzi bodaj za najbardziej zsekularyzowany kraj europejski, przynajmniej tak zachowują się francuskie kręgi polityczne. Usunięcie jakichkolwiek wzmianek o chrześcijańskich korzeniach Europy dokonało się właśnie pod naciskiem polityków francuskich. Wbrew oczywistym faktom. Skąd takie uczulenie? Prawdopodobnie w przeszłości było w tym rejonie zbyt wiele wojen i rzezi na tle religijnym aby nie zostawiło takiego nalotu. Ale nie powinno to skutkować narzucaniem takiego stosunku innym krajom, które nie miały tak przykrych doświadczeń. Nie umiem powiedzieć jak bardzo daje się to zauważyć u zwykłych ludzi. Po drodze widzieliśmy wiele kościołów, nie tylko zabytkowych, które miały wyraźne ślady odbywania kultu religijnego. Mnóstwo nazw miejsc ma typowo religijne pochodzenie; jak ktoś przy zdrowych zmysłach może to kwestionować? Czy wiecie skąd pochodzi popularne do dziś pożegnanie: adieu? A swojej otwartości na mniejszości emigrantów, Francuzi najwyraźniej zaczynają żałować.

Dalej dokładnie na EE: przecinamy Rodan na N od Valence i odbijamy za Romans jeszcze na E do najbardziej zachodniego pasma Alp, wapiennego Parku Regionalnego du Vercors, wyjątkowo piękne krajobrazy, których nie sfotografowałemPrzed Villard-de-Lans na S na St. Martin en V. znajdujemy dobry biwak na parkingu. Wracam kilkaset metrów do osiedla szukając możliwości podładowania kamery, spotykam nadzwyczaj życzliwego mieszkańca, u którego dodatkowo czytam swoją pocztę z netu.

 

 

 

3.09 od SW dojeżdżamy do Grenoble. Błąkamy się po mieście, Hania ma najwyraźniej ochotę na pochodzenie po muzeach, ja jestem nieco zobojętniały, a Krzysztofek jakoś przypadkiem kieruje się do wyjazdu. Wyjazd z Grenoble na SE, droga N91 poprowadzona kanionem Romance i dalej doliną tej rzeki, u podnóża Masywu Ecrins. Pogoda najwyraźniej się psuje, góry w deszczowych chmurach. Nocleg za najwyższą miejscowością w bocznej dolinie przy ognisku w siąpiącym deszczu.

 

 

4.09 pogoda ciągle niepewna, w górach chmury. Nie możemy zbyt długo czekać, decyzja wyjazdu kolejką z La Grave na skraj lodowca spływającego z La Meije (3983 m), i jeszcze dziś zejście. Znowu się nie wykazałem czujnością. Bo należało przemyśleć doświadczenia z zeszłego roku z Dolomitów; dziś mamy do zejścia prawie 2000m w ciągu nieco ponad pół dnia, z niepełnosprawnością uczestników - jakkolwiek by to brutalnie zabrzmiało

 

Protestuję! To nie jest niepełnosprawność, a tylko wiek sędziwy. Pod tym względem to właśnie Tomek odstaje od normy.  Tego wtrętu moich Korektorów nie rozumiem, napisała to wszak Najmłodsza. Dobre sobie: a któż w tym towarzystwie nie jest niepełnosprawny; jak nie cieleśnie to mentalnie? Fakt, że są tacy którzy mają obie te cechy… A o tym, że ja odstaję od normalności to sam dobrze wiem i bardzo dbam aby to podtrzymywać.  

 

I bardzo niepewną pogodą. Kolejką wyjazd na ok. 3200m. W pięciu zespolonych kabinach poza nami nie ma nikogo. Wysiadamy w padającym lodowatym deszczu, widoczność bardzo kiepska.

 

 

 

fot. K.W.

 

W bufecie tylko dwie panienki obsługi, nasz wódz proponuje przeczekanie deszczu. Ja oponuję, bo nie chcę znowu schodzić po ciemku. Ruszamy o 11.30 w dół, we mgle i resztkach deszczu. Ścieżka nieczytelna, na szczęście jest niezbyt stromo, nie ma śniegu, a na moim Garminie mam o dziwo zaznaczony szlak. Ale problem sprzed roku się powtarza: tempo jest znacznie wolniejsze niż żółwie. No, będziemy więc iść po ciemku! Po dwóch godzinach wychodzimy z chmur, otwiera się widok na słoneczną dolinę Romancy i nieodległe schronisko na ok. 2500m. Dochodzimy do niego przed 15tą N45o01,650’ E6o16,380’. Jest nieczynne, ale otwarte; na podłodze leżą jakieś miękkie wykładziny, na półkach puszki po piwie i butelka po winie - z pewnością ozdobne atrapy… Po jakimś czasie biorę do ręki butelkę: jest pełna! Przykre skojarzenie, że w moim kraju byłoby to zupełnie niemożliwe… Kiedyś z sakwy rowerowej pijaczkowie z przedziału bydlęcego w pociągu ukradli mi puszkę piwa. A nieczynne górskie schronisko musiałoby być obite grubą blachą. A i tak zostałoby po kilku tygodniach spalone…

 

fot. K.W.

 

Szykujemy się do posiłku, a Hania genialnie sugeruje, aby przespać się tu na owych wykładzinach! Już bez pośpiechu jemy, drzemiemy, a Krzysztof myszkuje po okolicy i przychodzi z wiadomościami, że niedaleko jest piękne miejsce widokowe na dolinę (nomen-omen Belvedere czyli piękny widok). I drugą: w odległości 200m jest drugi budyneczek, też otwarty, z łóżkami i pościelą. Takiego Daru Bożego zesłanego aby pewnie udobruchać bezbożnych niedowiarków, nie wolno w pysze odrzucać! Zajmujemy więc owe apartamenty, a wieczorem zaczyna się prawdziwa ulewa; jak miło ogląda się to przez okno spod kołdry; ależby nam dowaliło w zejściu!

 

 

fot. K.W.

 

5.09 rano pobliskie lodowce błyszczą w ostrym słońcu.

 

 

 

 

 

 

 

 

Schodzimy powoli rozkoszując się malinami i górskimi widokami. Samochodem na północ: przełęcz du Galibier (2645 m), zjazd do St. Michel w dolinie rz. Arc i dalej Route des Grandes Aloes w górę doliny. Przez Lanslebourg ciągle drogą 902 na przełęcz de l’Iseran (2770 m).

Bardzo piękne okolice, górskie sielskie widoki hal, niestety miejsc na biwak nie ma. Za przełęczą parking z drewnianą budką. Bardzo zimno, ale tu zostajemy N45o26,350E7o00,720.

 

 

 

 

6.09 zjazd przez Val dIzer i podjazd na przeł. Piccolo s. Bernardo 2188 (małaprzeł. s. Bernarda). W rozległej, już włoskiej dolinie pojawia się biały bajkowy duch Mt. Blanc. W dolinie Aosty skręt w lewo w stronę Courmayeur. Wyciągiem o 14,30 za nieprzyzwoite 49 euro jedziemy na Pt. Helbronner; jest możliwość podwojenia dystansu kolejną kolejką do Point Aigle du Midi już niemal w poziomie - ale za podwojoną stawkę. Płaski taras 3460m z dookólnym widokiem. film: http://www.youtube.com/watch?v=NOKVQk_9PIc   Nad nami wisi nieco niepozorny biały garbek Mt. Blanc; wydaje się bardzo niedaleko, ale to jeszcze ponad tysiąc metrów wyżej. Od tej strony podejście jest groźne: spękany lodowiec, wyżej potrzaskane skalne grzebienie.

 

 

 

 

 

 

fot. K.W.

 

A od drugiej strony dojście na szczyt jest co prawda żmudne, ale niemal łatwe. W drugą stronę daleko na horyzoncie charakterystyczny ząb Matterhornu, Mt. Rosa. Nastrój mącą roboty budowlane: potężny czerwony żuraw, zasobniki z betonem, łomot młotów pneumatycznych. Pod nami rozległe zupełnie płaskie pole śnieżne (firnowe) lodowca du Géant, głównego „dostarczyciela” lodu jęzorowi Mer de Glas spływającemu do Chamonix. Z tarasu widokowego zejście na lodowiec jest ograniczone tabliczką z ostrzeżeniem, że to na własne ryzyko, ale słusznie nie zabraniają tego. Schodzimy oczywiście, i na śniegu mamy namacalny kontakt z otoczeniem; w tenisóweczkach i krótkich spodenkach. Nie mogę przeboleć, że wcześniej nie rozeznałem warunków, bo trzeba było zabrać namiot i zabiwakować daleko na śniegu u stóp Białej Góry. Byłaby to niezapomniana noc; jest tam zresztą już jeden namiotCena za wjazd jest nieprzyzwoita, ale było warto. Powrót w dół dol. Aosty; w Aoscie w boczną dolinę opadającą spod czterotysięcznika - Grand Combin. Z Ollomont jeszcze krótki podjazd do przysiółka Chante. Około 10 starych domków obecnie użytkowanych jako letniskowe, wszystkie puste (po sezonie) N45o50,630E7o18,680. Biwak z wspaniałym widokiem na osadę w dole i zamykającego dolinę Grand Combin.

 

7.09 po śniadaniu spacer w górę do wypatrzonego kiedyś  przez Krzysztofa na mapie zagadkowy tunelu-sztolni którym poprowadzony jest szlak turystyczny pod wapienną turnią, idziemy tam oczywiście i schodzimy po drugiej stronie żebra na dno doliny.

 

 

 

 

 

W miejscowej wytwórni serów obkupujemy się w owe sery (ok. 11 euro /kg). Zjazd w dol. Aosty i dość głęboko na S w stronę Turynu, skręt na Biella i kierujemy się w stronę wielkich jezior; Varese, Lecco. Po drodze epizod z masełkiem. Krzysztof nie wyobraża sobie życia bez masełka-margarynki zabieranego zawsze do samochodu. Ale masłeczko uwielbia wolność, szczególnie w letnich temperaturach. Tym razem też nie omieszkało powędrować po wszystkich zapasach; porządki zajmują nam dobrą godzinę, a dawno nie widziałem tak zaciętego milczącego oblicza przyjaciela mego.

 

 

W tym rejonie Włoch gęsta, niemal ciągła zabudowa wyklucza zabiwakowanie: szkoda, bo piękne tu widoki po zachodzie  słońca. Jazda wzdłuż E Lecco i Como, noc na tradycyjnym i znanym każdemu z nas biwaku mimo, że nigdy nie byliśmy tu razem N46o10,380E9o24,450.

 

8.09 na E Tirano, tu granica szwajcarska, za Bruzio urokliwe zielone jezioro. Przed Przeł. Bernina, w prawo do Włoch: strefa wolnocłowa Livigno niby włoska, ale poza strefą celną Schengen. Tankujemy tanie paliwo i towarzysze robią jakieś inne zakupy. Wieczorem znowu do Szwajcarii na Zernez. Celnicy szwajcarscy chcą sobie z nami porozmawiać, co trwa dobrą godzinę.

 

 

Szwajcarska skrupulatność doskwiera nam nie tylko m.in. stratą czasu. Nie lubiemy chiba tych celników; zresztą już w Piśmie jakieś mało pochlebne wzmianki o celnikach i faryzeuszachA ja mam dodatkową atrakcję: jestem poszukiwany w systemie SchengenPrzyjeżdża policjant-faryzeusz z sąsiedniego miasteczka; o dziwo nie robi użytku z kajdanków. Z pewnością to mój budzący zaufanie nobliwy wygląd i szlachetność oblicza sprawiły, że szeryf poprzestał na sążnistych kwestionariuszach; jednak to dodatkowa godzina straty. Prozaiczna przyczyna: przed 2 laty zgłoszono najpierw mój brak kontaktu podczas wycieczki w Obw. Kaliningradzkim (co łączono z działaniami rosyjskiej mafii lub złowrogimi mackami Kremla) - a potem odwołano zgłoszenie zaginięcia, jak już się odnaleźliśmy (nawiasem mówiąc, było to na chwilę przed załadowaniem nas do rosyjskiego wojskowego samochodu). Ale tego polska policja już nie uwzględniła i zgłoszenia nie odwołała. No cóż: chwała Szwajcarom za gorliwy profesjonalizm; cóż robić - bardzo miłoAustria Pfunds niedaleko Nauders przypomina, że to kolejna granica celna, a jakoś nie mamy już dziś ochoty na kontakt ze zgoła żadnym posterunkiem celnym strefy europejskiej; jakoś dziwnie wieje obcością z tej rozświetlonej austriackiej budkiWracamy do Livigno; Szwajcarzy poszli spać; słodkich snów, bestie!

 

9.09 zjazd okrężną drogą prawie pod Bormio; długi podjazd na Stelvio, najwyższą przełęcz drogową w Alpach. http://www.youtube.com/watch?v=iIraLxVF4DI

 

 

Silnik ma spore kłopoty z podjazdem; pojawiają się też coraz silniejsze hurgoty z układu jezdnego.

Resia, Nauders, w Pfunds włączamy się z opóźnieniem w dalszą trasę w dolinie Innu. Do Niemiec wjazd NE trasą E12. Popas w bok od Attel N48o01,470E12o11,020tu dobre biwaczki nad rozlewiskami Innu (woda trochę brudna, trochę pachnie, ale co tam). W Rott am Inn barokowy kościół. Śpimy przed Regensburgiem na przydrożnym parkingu, mokro po deszczu.

 

 

10.09 tradycyjną trasą: Regensburg, okrążenie Czech, Zwickau, Chemnitz, Drezno, Bautzen. Hurgoty z łożysk się nasilają, więc planujemy wjazd do Zgorzelca i mój ew. powrót pociągiem. Paskudne objazdy skłaniają jednak do jazdy na N; granica w Bad Muskau/Łeknica.

Mam taką bajkową wizję: chociaż raz nie jechać w strugach potu, z bólem kręgosłupa, całą noc, koniecznie przez nieodzowne Jastrowie (!) - a zrobić w wieczornym słonku biwaczek nad wodą, wypić winko przy ogienku, posłuchać wieczornych żabek, rannym słonkiem zbudzić się skowronkiem - i koło południa spokojnie zajechać do domu… I dostaję teraz taką obietnicę ale i tak przejeżdżaliśmy tuż koło Jastrowia…   

Proponuję biwaczek nad Odrą przy promie za Czerwieńskiem.

 

 

Woda nawet zbytnio nie śmierdzi jak kilka lat temu, ale komary jak wściekłe. Kto stworzył te bydlęta?! Zatem kolejna propozycja nad dużym jez. Niesłysz. Wertepy, które były kiedyś do pokonania rowerem nie wychodzą chyba teraz na zdrowie układowi jezdnemu samochodu. Nad Niesłyszem rozpalamy ogienek, ja śpię wspaniale na brzegu z widokiem na jezioro i księżyc, słucham ostatniego wieczoru Promsów z Londynu. Ściska mnie za gardło wspaniała F atmosfera kultury wielkiego widowiska; tego w moim schamiałym kraju już pewnie nie doczekam

 

11.09 Łagów z zaskakującymi pięknymi krajobrazami ciągu zielonych jezior z wysokiej wieży zamku. Gorzów, Piła, Złotów. Proponuję obiadowanie za Złotowem, na E brzegu dużego jeziora Borówno, pod F znajomą wiatą do której nasz samochód jedzie przez las jakoś bardzo koślawo. Po zdjęciu koła okazuje się, że tarcza hamulcowa urwana, łożysko się rozleciało. Powoli po obiedzie podjeżdżamy do Zakrzewa Złotowskiego i umawiamy się na poranną sesję w warsztacie. Ja muszę wracać: po 18 mam pociąg do Chojnic.

wariant Hani: A my wracamy nad jezioro, gdzie nie ma już ludzi. Kąpiemy się w jeziorze (zdjęć nie pokażemy), a potem rozpalamy ogień w kominku pod wiatą i tam robimy sobie legowisko. 

Już niewiele po północy jestem w domu. wierzyć się nie chce: Ojczyzna nasza tak jest wielka (chociaż już nie od morza do morza), a znacznie mniej niż pół doby wystarczyło, aby taki szmat drogi pokonać dzielnymi naszymi pociągami.

 

 

Przyjaciele moi są niepoprawni: znowu zaprosili mnie na wycieczkę. Pomimo, że wraz z wiekiem staję się dziwnie drażliwy na wiele stałych scenariuszy naszych wycieczek i reaguję na to coraz bardziej awanturniczo; chyba pogłoski o mojej rychłej beatyfikacji były nieco przedwczesne… Wycieczka interesująca, zaskakujące krajobrazy Masywu Centralnego. Trochę atmosfery starych kamiennych miasteczek i francuskiej prowincji, nieco jak w  Kapuśniaczku de Funesa...

 

 

nowy adres:  tomasz.plucinski@ug.edu.pl

F strona z indeksem opisów turystycznych
F strona główna